sobota, 26 lutego 2011

Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim

Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność.


(Mk 10:21-24)

Tak za mną dzisiaj chodzą te słowa, nie wiem czemu. I się zastanawiam jak wiele kościołów czy wspólnot upiera się, żeby je rozumieć dosłownie. Tylko dosłownie: jako odrzucenie przywiązania do rzeczy materialnych. I wtedy radykalizm imponuje i przeraża bo przecież są ludzie, którzy faktycznie wyrzekli się świata i poświęcili Bogu. Zakonnik wstępujący do klasztoru, jakaś rodzina, która wyjeżdża na misję ewangelizacyjną i utrzymuje się tylko z datków. A my? No, my tak nie potrafimy. Nie dla każdego przecież taka droga.

Czasem uczucie wyrzeczenia można na chwilę przywołać na rekolekcjach, podczas pielgrzymki na Jasną Górę... fajne uczucie. Ale ulotne. A potem zostaje wstyd. I smutek, jak u tego młodzieńca. Czy słusznie?

Ja w życiu bywałem w skrajnych sytuacjach. Takich, gdzie rzeczywiście nie miałem niczego: pieniędzy na chleb, dachu nad głową, jednego człowieka na ziemi, który zatroszczyłby się o to, co ze mną. Bywało, że chodziłem wieczorami po mieście, patrząc w oświetlone okna gdzie za każdym światełkiem krył się jakiś dom, jakaś rodzina, jakieś ciepło. Ale nie dla mnie, ja byłem wszędzie obcy.

To przerażające uczucie: potężne i przytłaczające. Ale też bardzo wyzwalające bo wtedy, jeśli jest wiara, to naprawdę taka z gatunku zamknięcia oczu i zrobienia kroku w przepaść.

Coś mi dziś z tego doświadczenia jeszcze zostało mimo że mam pracę i mieszkanie, obrosłem trochę mchem od tamtych czasów. Ale mam tę pewność, że w każdej chwili mogę wstać od komputera, wyjść z domu i nigdy nie wrócić. I nie zginę bo jeśli Jemu zaufam, to znajdzie się przyjaciel który przygarnie, znajomy poszukujący pracownika czy choćby litościwa dusza, która da kilka złotych na jedzenie. Tak właśnie bywa.

Najtrudniejsza jest gotowość powierzenia tego Bogu. I właśnie nie rzeczy materialnych, własnego bytu, ale planów i marzeń na przyszłość. Każdy z nas jakieś ma. Te na najbliższy awans czy przyszłe wakacje i te na całe życie: ślub, praca, dom... Niekoniecznie trzeba od razu z tego zrezygnować. Ale mieć w sobie gotowość do tej rezygnacji, poddania się Jego woli, która może nas kompletnie zaskoczyć... Tak. Łatwo to zrobić nocując na ulicy. Dużo trudniej, kiedy właśnie złożyliśmy podanie o podwyżkę bo dziecko w drodze. Ale i to można. I wcale nie trzeba od razu wstępować do zakonu :)

5 komentarzy:

  1. O to właśnie chodzi - o gotowość. Przecież jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, i gdy człowiek zakłada rodzinę, pojawiają się dzieci, to jest zrozumiałe, że powinien posiadać środki i warunki do wychowania ich, zapewnienia zaspokojenia podstawowych potrzeb. Nic w tym złego - to normalne i zrozumiałe. Chodzi o to, aby zawsze BYĆ bardziej niż MIEĆ. Choć pokusa, im dłużej się MA, przychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. G*wno prawda. Wiecie, że należy rozdać wszystko ubogim. Szukacie tylko wymówek przed sobą, aby tego nie robić. Jakbyście naprawdę wierzyli, wtedy zrobilibyście to, ze strachu przed piekłem.
    Zacząłbym od tego komputera z którego piszesz - ile wody dla mieszkańców Afryki możesz za niego otrzymać? Ile żyć uratować? Nie masz nic wspólnego z Chrystusem, nie oszukuj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, witam Obserwatorze.

      Akurat na to pytanie odpowiedź jest prosta, więc jej udzielę. Komputer, z którego piszę, jest moim narzędziem pracy. Generuje moje zarobki z których pewną część staram się oddać na biednych. Może niekoniecznie aż z Afryki bo i bliżej nie brakuje osób potrzebujących.

      Gdybym jednak miał ten komputer oddać, przestałbym zarabiać i byłaby to ewentualnie jednorazowa pomoc. Nie powiem Ci dokładnie, ile jest on teraz wart, przypuszczam, że kilkaset złotych - tyle mniej więcej staram się rocznie przeznaczać na różne cele charytatywne. Robię tak od kilku lat i zamierzam robić to dalej. Przypuszczam, że więcej potrzebujących skorzysta na tym, że jednak nadal będę miał na czym pracować. :)

      Pozdrawiam i zapraszam do dalszego komentowania i dyskusji, tylko po co ta złość?

      Usuń
  3. Przepraszam, za złość. Ona się we mnie zebrała widząc fałszywców, a Ty po prostu przelałeś szalę goryczy.
    Twoja odpowiedź na temat komputera jest jak najbardziej trafna, tylko pominąłeś kluczową sprawę komentarza - krytykę "bycia gotowym", ale to już wyjaśniłem na moim blogu, co na pewno przeczytasz więc nie będę drugi raz tego pisał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy13:49

      Obserwatorze, rozumiem że Ty swój komputer już sprzedałeś?

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.