poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Rytuały

Ktoś na jednym z forów, które czytam, napisał: "jeśli Bóg jest tak ograniczony jak Jego Kościół, to ja Go widzieć po śmierci nie chcę..." Mniejsza o to, w jakim kontekście. Podpisałbym się pod tym zdaniem czterema łapami.

Już o tym kiedyś pisałem, ale widać temat ważny, skoro powraca. Urząd nauczycielski, rola Kościoła jako wychowawcy, nakłada na niego pewne więzi. Dziecku nie mówi się wszystkiego, małym dzieckiem często się manipuluje by uzyskać pożądany efekt. Już pomijam mało pedagogiczne chwyty z serii "rób co mówię a nie rób jak ja robię," bo i niepotrzebne. Samych prawidłowych rodzicielskich zachowań wystarczy, żeby w wielu punktach zrozumieć stanowisko Kościoła.

Zrozumieć... no właśnie. Zrozumieć, ale czy podzielić? I czy stawiam się w tym momencie na pozycji dwulatka zdeterminowanego, żeby nie jeść kaszki czy może jestem już nastolatkiem, który zaczyna powoli dostrzegać jakieś kształty w ciemności i już ma wyrobione zdanie o rodzicielskiej obłudzie? Nie wiem. Mam nadzieję, że jestem na pozycji dziecka, któremu pani w szkole postawiła uwagę, a mądrzy rodzice nie popierają ślepo autorytetu pani tylko patrzą w serce...

W innej dyskusji, którą jakiś czas temu czytałem, o zamieszkaniu dwojga młodych ludzi przed ślubem - w studenckim mieszkaniu, z przyjaciółmi, z największą goryczą wypowiadał się ksiądz. Strzelając w nas, życzących młodej parze wytrwałości w cnocie, argumentem konfesjonału. Jakie smutne były jego posty... żeby nie powiedzieć cyniczne... bo realia życia...

On nawet nie pomyślał, że perspektywa konfesjonału też jest skrzywiona. Bo przecież ci, którzy jednak zachowują tę czystość, nie mają się z czego spowiadać... "pobożnym życzeniem, nijak się mającym do rzeczywistości" nazwał on postawy zachęcające do wytrwania. Kołacze mi się w głowie cytat o gaszeniu Ducha... smutne to jakieś, prawda?

Nauczycielstwo i wychowanie to powołanie mojego życia. Bardzo jestem nieszczęśliwy, że z powodów ekonomicznych i osobistych musiałem odejść ze szkoły. Ale przepracowałem w niej 10 lat i sporo widziałem takich nauczycieli: cynicznych, wypalonych, nie wierzących już w nic.

To trudny zawód. Przychodzą do niego ludzie, którym nie udało się "zaczepić" nigdzie indziej. I to jest prawdziwa plaga polskiej edukacji. Ale najsmutniejsze są te przypadki, kiedy przychodzą młodzi entuzjaści, pełni zapału, energii i wiary w to, że młodzież jest w gruncie rzeczy dobra, tylko trzeba do nich dotrzeć.

I próbują docierać. Średnio przez 2-3 lata. I przy nasilającej się presji starszych kolegów, przy braku widocznych sukcesów... spalają się. Tracą ideały, tracą entuzjazm i zaczynają mścić się na dzieciakach albo po prostu odwalać lekcje i uciekać jak najprędzej do domu.

Prawdziwą sztuką jest widzieć świat takim, jaki jest. Ani szczególnie dobry ani wyjątkowo złośliwie zły. Młodzież taka właśnie jest. W każdym wieku. Nie jest z gruntu dobra, ani z gruntu zła. Zakładanie skrajności w obie strony prowadzi do klęski. Problem w tym, że każdy uczeń jest inny, każdy człowiek jest inny. Także każda klasa, będąc wypadkową przeróżnych indywidualności, jest inna. I każdy z nas osiąga małe sukcesy i ponosi małe, codzienne porażki. Wielkie, spektakularne osiągnięcia są dla nielicznych, naucz się cieszyć, że przysłowiowy Jasio przez chwilę bazgrał w zeszycie zamiast gadać bo akurat udało ci się go zainteresować. Ale nie licz na to, że Jasio pod twoim wpływem natychmiast zostanie geniuszem matematycznym lub zdobędzie literacką nagrodę Nobla.

Niestety, do takiego podejścia trzeba ogromnej osobistej dojrzałości i mnóstwo czasu oraz sił. Naprawdę niewielu jest nauczycieli, którzy potrafią podążać konsekwentnie tą drogą. A księży pewnie jeszcze mniej...

Kościół musi mieć drogowskazy, przykazania, zalecenia... musi się czymś kierować. Ale to nie powinno być automatyczne na miarę każdego człowieka. Nie, ja nie mówię, że trzeba zaraz zacząć przerabiać Dekalog na setki różnych wersji, dla każdego inną. Akurat Dekalog jest całkiem uniwersalny, problem zaczyna się przy interpretacji.

My zresztą wszyscy popełniamy ten sam błąd. Człowiek czuje się bezpieczniej, mając jasno wytyczone co wolno a co nie. W dużej mierze sami tego od Kościoła oczekujemy. Stąd biorą się właściwie wszystkie fanatyzmy, nie tylko zresztą w Kościele i nie tylko chrześcijańskim. Czy my w ogóle, jako ludzie, potrafimy naprawdę uwolnić się od szufladkowania, stereotypów, oceniania po pozorach? Czy mamy dość odwagi, żeby naprawdę zaufać Bogu że jest, że rozumie, że zbawił, zamiast ciągle się pilnować żeby te kubki pomyć, fasady pobielić, rytuały zachować...?

7 komentarzy:

  1. mamba17:43

    To ciekawe ujęcie mentalności Kalego, drogi przyjacielu. Jak Kali ukraść komuś krowa, to to jest zły uczynek ale jak Ahmed ukraść komuś krowa, to może niekoniecznie, tak? Czysty relatywizm.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj mambo, dawno Cię nie było :)

    Mentalność Kalego? Może... w pewnym sensie... Tak w życiu jest, że nie istnieje czysta czerń i biel, absolutne dobro i zło, nieskalana świętość i potępiony grzech. To jest właśnie pedagogiczne upraszczanie przez Kościół.

    A krowy? No cóż, jeśli Kali ukraść krowa bo jego dzieci umierać z głodu? A jeśli Ahmed ukraść krowa bo jej właściciel strasznie męczyć bydlątko i nie opiekować się nią? W życiu wszystko jest jasne i proste tylko jak się ma dwa latka. Wtedy wiadomo, że mamusia i tatuś są najsilniejsi i najmądrzejsi na całym świecie. Potem zaczyna się widzieć ich wady i... przez resztę życia każdy z nas tęskni za tamtym jasnym i prostym światem. Może dlatego tak łatwo nami manipulować?

    OdpowiedzUsuń
  3. mamba13:33

    Nie było bo byłem wyjechany. Jak się rozpakuję to przejrzę co straciłem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie powiem... Albo się wierzy w Boga albo nie. Są ludzie, którzy wątpią, którzy uważają że nie wiadomo, albo że jest wielu bogów... Ale sam Jezus powiedział - kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie. Niestety, ale mówienie że świat nie jest czarno-biały, że potrzeba więcej realizmu to typowe zasłanianie się frazesami, żeby usprawiedliwić grzech. Przepraszam jeśli to twarde słowa, ale tak myślę - sama tak kiedyś myślałam. Niestety, w tym życiu odbywa się ciągle walka. I tylko od nas zależy, po której staniemy stronie, czy Boga, czy Jego przeciwnika... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh! Zibmamwe, z całym szacunkiem, ta notka jest bardziej kontynuacją moich narzekań na Kościół Katolicki niż refleksją na temat wiary et al.

    Bezkompromisowość wobec siebie samego i własnego grzechu to jedno, a to co ksiądz mówi z ambony czy w konfesjonale, to zupełnie inny problem. Nie jestem pewien, czy Tobie znany na co dzień.

    Że nie wspomnę, że Jezus sam był wielkim indywidualistą w podejściu do ludzi. Jednego uzdrowił i kazał mu o tym opowiadać, drugiemu nakazał milczeć jak grób. Jednego powołał, innego odprawił. Do kogoś sam przyszedł, jeszcze inny na dach właził (albo go wnosili), by się do Niego dopchać. Ja o tym mówię, a nie o usprawiedliwianiu grzechu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Był taki czas, gdy kurczowo trzymałem się Kościoła, uważając, w ślad za wywieszonymi w nim transparentami, że poza Kościołem zbawienia nie ma.
    Dziś wiem, że to nieprawda, mało tego, Kościół dziś nie twierdzi, że tak jest.

    Kiedyś w końcu, z określonych przyczyn (być może podobnych do Twoich problemów) opuściłem Kościół. Przez jakiś czas byłem poza Kościołem i ani pioruny we mnie nie waliły częściej, niż przedtem, ani los nie był specjalnie gorszy. Spokojnie szedłem sobie przez życie z Bogiem, choć poza Kościołem. Nawiasem, wtedy uświadomiłem sobie, że Bóg nie jest uwięziony w świątyniach, lecz jest wszędzie... Zacząłem Go wszędzie widzieć.

    Rytuały jako wyraz szacunku i miłości dla Boga wymyślałem sobie sam. Wydawało mi się wówczas, że są potrzebne w kontaktach z Bogiem.

    Mijały lata i wróciłem do Kościoła.
    Znalazłem Kościół pełen miłości. Nigdy nie spotkałem w Kościele osoby duchownej która by mnie jakoś skrzywdziła. Może poza jednym spowiednikiem, który nie znając mnie, wydał wyrok w formie: "Wątpię czy Bóg jeszcze w Pana wierzy, czy ma Pan jakieś szanse u Niego" - jakoś tak z pełną pogardą. Nie przejąłem się tym, choć brzmiało to niemal jak klątwa.
    Wszyscy inni spotkani duchowni, spowiednicy, zakonnicy i zakonnice to byli aniołowie.

    Może mam takie szczęście, może tak się mną Bóg opiekuje, bym takich właśnie ludzi miał koło siebie. Jest może teraz okazja bym publicznie im wszystkim podziękował. Dziękuję !

    Mój powrót do Kościoła nie wynikał z żadnych nacisków, żadnych rytuałów, choć przyspieszyły go takie sakramenty jak moje własne małżeństwo i wcześniej chrzest bratanka i mój udział tam jako ojca chrzestnego.

    Poznałem Kościół od środka i bardzo mi się spodobał. Mało tego, uświadomiłem sobie, że to jest Kościół prawdziwy, w sensie, że tu przechowuje się Prawdę o Bogu i tu Bóg pomieszkuje sobie z przyjemnością. Są wewnątrz Kościoła i grzesznicy i kretyni, którzy nie wiedzą czym jest Kościół, są wreszcie święci.

    Liam, od pewnego czasu zastanawiam się dlaczego Ty tak, w pewnym sensie kurczowo, mimo ataków, trzymasz się Kościoła, aż do bólu...

    Jan powiedział, że z powodu prześladowań, Niewiasta na pewien czas ucieknie na pustynię. Tam znajdzie i miejsce dla siebie i jedzenie i picie. A gdy przyjdzie czas - wróci w chwale.

    Pozdrawiam ...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego trzymam się Kościoła? Heh! Dobre pytanie. Na pewno nie dlatego, że nie mam dokąd pójść, ani że boję się samotności. Lubię samotność, pustynia jest moim domem, a w kościele też chętnie uciekam od zgiełku w milczącą adorację.

    Chyba trzymam się dlatego, że jestem z natury wierny. Nigdy nie szukałem miłostek, kiedy kochałem to tylko jedną i zawsze na zabój... :D

    Miałem chęć poszukać po kościołach protestanckich, reformowanych, porozglądać się jak to widzą inni. I dalej planuję to zrobić, ale dla celów poznawczych bardziej, niż szukania sobie nowego miejsca.

    Sam zresztą napisałeś: "są grzesznicy i kretyni," a Kościół trwa. Idealny nie jest i nie będzie. Jest pewnie bardziej podobny do mnie, niż sam chciałbym przyznać: pełen grzechu i pragnienia Boga jednocześnie. W każdym razie, to mój dom, jaki by nie był. Mogę się w nim czasem dusić, ale wolę zostać i pracować, niż odejść i porzucić.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.