niedziela, 9 maja 2010

Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę

Dzisiejsze czytania... Piękna msza i moja ulubiona oprawa. Znowu o miłości i wymaganiach.

"Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne. Powstrzymajcie się od ofiar składanych bożkom, od krwi, od
tego, co uduszone, i od nierządu. Dobrze uczynicie, jeżeli powstrzymacie
się od tego."
(Dz 15.29)

Że to do "braci pogańskiego pochodzenia" to i wymagania niewielkie? Nie powiedziałbym. Szerszy kontekst mówi o obrzezaniu i zachowywaniu prawa Mojżeszowego. W końcu wszyscy jesteśmy pogańskiego pochodzenia, nie mając izraelskich korzeni. A ja poczuwam się podwójnie, bo wychowałem się w rodzinie agnostycznej i wiarę odkrywałem sam, jako nastolatek. Nawet na religię nigdy nie chodziłem. Pogańskie pochodzenie mi z butów wyłazi. :)

Widzę to jednak inaczej. Zakaz czczenia innych bogów to wcale nie minimalne wymaganie. Wtedy chodziło o Asztarte, Asklepiosa, krokodyle czy koty. Teraz to pieniądze, kariera, telewizor, używki, powodzenie. Kto z nas może powiedzieć że jest od nich zupełnie wolny? A nierząd? Podstawowe znaczenie to prostytucja, a ja bym jeszcze dodał zdrady małżeńskie i rozwiązłość seksualną. Tyle, jeśli chodzi o prawo. A innymi słowy? Czcij Boga swego i miłuj bliźniego - tak to rozumiem. Dla mnie to najważniejsze i nic ponadto.

"Uniósł mnie anioł w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą, i ukazał mi
Miasto Święte - Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, mające chwałę Boga.
źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego, jakby do jaspisu o
przejrzystości kryształu. A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan, Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu
świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą - Baranek."
(Ap 21.10-11;22)

A w tym opisie poznaję miasto z moich snów. W tamtej notce się to nie znalazło, ale napisałem gdzieś (albo tylko opowiadałem mojej Pani), że kościołów w nim nie widziałem i że Bóg jest w nim światłem słonecznym. Możecie mi nie wierzyć, ale ja Apokalipsy nigdy nie przeczytałem. Znam większość Nowego Testamentu, sporo Starego (mam na myśli całe księgi, nie wyrywki), ale Apokalipsy jakoś nigdy przyswoić nie mogłem. Na ten fragment natknąłem się dokładnie kilkanaście dni temu - i dopiero wtedy dotarło do mnie, że moje sny były zgodne z Pismem Świętym...

Ale nie o tym miało być. Ewangelia dzisiejsza, to list miłosny od Niego, zapowiedź randki: "Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy." (J 14,23)

I o tym homilia była głównie. Że wiara jako obowiązek, jako wypełnianie prawa - jest martwa i ciężka jak kamień. Że tak się przychodzi do kościoła i patrzy na zegarek, kiedy skończy się liturgia i można będzie pójść do domu. A na spotkaniu z ukochaną, kiedy trzymamy się za ręce i patrzymy sobie w oczy? Czas jakoś nas nie goni, co?

No owszem. W miłości bywają gorsze i lepsze dni. Nie zawsze możemy tylko patrzeć sobie w oczy, są zranienia, bolesne słowa, niezrozumienie... Ale póki kochamy, chcemy wybaczać, prawda?

A jak z miłością do Boga? Czy chcemy Mu "wybaczać"? Czy pragniemy z Nim spędzać czas? Co wybaczać Bogu? Ano to, o czym pisałem wcześniej: że nie postąpił według naszej woli, nie dał, nie pozwolił, nie pomógł... To przecież nie z ludzkiej niedoskonałości a przeciwnie - dla naszego dobra, przecież to wiemy. Ale i tak trudno czasem przebaczyć.

Pytał się ksiądz jaka jest nasza wiara. A ja przed mszą - bo lubię przychodzić kwadrans wcześniej, żeby samemu się jeszcze pomodlić - patrzyłem na ten nieszczęsny obraz na naszym ołtarzu, który zaczynam coraz bardziej kochać, patrzyłem Mu w oczy i czułem jak za Nim tęsknię. Chciałbym być już z Nim.

Owszem, mam jeszcze tu na ziemi swoje plany, marzenia, ludzi których kocham i którym jestem potrzebny. I może jeszcze być pięknie. Ale ja naprawdę za Nim tęsknię. "Przyjdź do Mnie," usłyszałem w duszy.

Od kilku tygodni czuję brak pustyni. Takiego wyjścia w samotność i spotkania z Nim bez ograniczeń czasowych, bez przegadania liturgii. Przydałyby mi się jakieś ciche rekolekcje, ale chwilowo nie wyrwę się z pracy. Było już tak kilka miesięcy temu. On zaprosił mnie wtedy na 60 dni prywatnych rekolekcji. I jak tylko pozwalało mi zdrowie - byłem codziennie na Eucharystii. Bardzo owocny to był dla mnie czas a jednym z tych owoców jest właśnie ten blog i moje przemyślenia.

Teraz mam inne zaproszenie. Dwa tygodnie adoracji Najświętszego Sakramentu. Co najmniej godzinę dziennie. Trudno będzie zorganizować czas, ale bardzo chcę. Potrzebuję Go.

3 komentarze:

  1. mamba00:44

    O to pan Liam się na randki z Bogiem umawia prywatnie? Można i tak ale liturgii nie należałoby zaniedbywać. Znowu mi tu skręcasz w jakiś indywidualizm protestancki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodałbyś zdrady i rozwiązłość..przypuszczam,że nie jeden ksiądz dodał by również swoje spojrzenie na grzech,i pewnie nie jeden w współżyciu małżeńskim (czy też,w nie współżyciu ;) )..nie zawsze w wybaczeniu chodzi o to czego ON nam nie dał..ale też czego nam nie poskąpił (ból,kalectwo,odrzucenie,samotność,niezrozumienie) nie każdy potrafi to przyjąć,i po prostu w tym z Nim żyć.
    Dobrze że tęsknisz..masz szansę tę tęsknotę za NIm,przelać jeszcze mocniej na tego ukrytego JEGO w innych (o sobie nie zapominaj ;) )
    Tia..rekolekcje..oj przydałyby się przydały...kiedyś miałam plany wakacyjne,aby co roku przyjeżdżać na piesze pielgrzymki do Częstochowy..ot takie re-kolki i asceza w drodze-no,a w tym roku wielka niewiadoma ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcesz pójść za Nim tak na serio? Trudna decyzja.. Ja powiedziałam już "tak" i czekam wakacji, by to pragnienie zrealizować.. :) Nie bój sie tego, że zranisz.. Bo to nieuniknione.. Ale umocniony Nim przejdziesz wszystko, bo On bedzie Cie trzymać w swoich ramionach :) pozdrawiam ciepło i dzieki za komentarz u mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.