poniedziałek, 8 marca 2010

Stan łaski

Dla mojej Pani - z okazji Jej święta 8 marca:

Miałem takie doświadczenie. Nie byłem w stanie łaski uświęcającej, nie mogłem przystąpić do Sakramentu Pojednania. Czułem się brudny, podły i ogólnie bez sensu. Mogłem jedynie tęsknić do Boga, z daleka. I stać mnie było jedynie na adorację Najświętszego Sakramentu. W ciszy. Bez słów, bo wszystko już zostało powiedziane, wykrzyczane i wypłakane. Bóg znał moje serce lepiej niż ja sam.

Poczułem w pewnym momencie - a nie mówię o emocjach, tylko o wewnętrznym, głębokim doznaniu - Jego miłość. I Jego Łaskę. Nie tę, na którą zasłużyłem sobie dobrymi uczynkami i wyrzeczeniem, ale taką, jaka spływa na niegodnego. Pamiętajcie, definiuję siebie jako grzesznika - i nie bez powodu.

Coś bardzo ważnego wtedy zrozumiałem. Łaski nie można sobie wymodlić, nie można na nią zarobić, nie można stać się jej godnym. Zapracować to sobie można na pensję, na premię nawet - ale wtedy jest to już nie łaska, ale coś, co nam się słusznie należy. Boża Łaska wcale nam się nie należy. Wali się na nas (przynajmniej na mnie się wtedy zwaliła) całym ciężarem mojej słabości. Odkryłem własną niedoskonałość w Jego Doskonałości.

Nowego znaczenia nabrały wówczas dla mnie słowa św. Pawła: "Gdybym miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał - byłbym niczym." (1Kor 13,2).

Gdybym nie miał Miłości... Bóg jest Miłością... Gdybym nie miał Boga... bez Niego byłbym niczym. Choćbym był święty i grzechem nieskalany - bez Niego to o kant stołu potłuc.

Dawać z siebie wszystko, a resztę zostawić Bogu - gdzieś to przeczytałem, już nie wiem gdzie. I jeszcze: On nie żąda chwalebnych zwycięstw. Nie daje krzyża większego, niż potrafimy unieść. Ale pragnie naszej walki. "Przyszliśmy na świat znajdujący się w stanie wojny i wszystkie swoje dni przeżyjemy na straszliwej walce, w którą zaangażowane są moce nieba i piekła, walce, która odbywa się tu, na ziemi." Pisze John Eldredge w swojej fenomenalnej książce Pełnia serca.

I nie chodzi tu o nasze zwycięstwa ani klęski. Niech to będzie Twój codzienny Gettysburg, czy Alamo, to nie ma znaczenia. Dla Boga liczy się nie kolejny order za wygraną bitwę. Dla Niego ważna jest Twoja postawa walki i męstwa - także w klęsce. On widzi Twoje serce i leczy jego rany - jeśli tylko Mu pozwolisz.

A Ty przez swoją pychę odsuwasz Go czasem. Jak pięcioletnie dziecko: "ja siama!" Ale siama to ani Ty, ani ja wiele nie możemy. Nasze upadki raz za razem pokazują dokładnie o co Jemu chodziło: To On chce zwyciężać w nas. On sam, swoją własną mocą. On wystarczy - my musimy tylko uwierzyć.

Czy uwierzyć znaczy poddać się? Skądże znowu. Czy zaprzestać walki? Ależ nie. Jeśli zaprzestaniesz - odtrącisz tym Jego miłość, życie które On ci daje. Bóg pragnie Twojego męstwa w obliczu klęski. Męstwa poprzez zaufanie Jemu - że On zwycięży, bo jest silniejszy. On jest silniejszy od Twojego grzechu, Twojej słabości. Nieskończenie ponad to.

Padasz pod tym krzyżem raz za razem. Jeszcze i jeszcze... kolejny raz przekonujesz się, że jesteś nie dość... nie dość silna, nie dość wytrwała, nie dość cierpliwa... Tak to ma być. Bo teraz w swoim uniżeniu, upokorzeniu wręcz - podnieś oczy na Niego. Pozwól Jemu zawalczyć o Ciebie. Jeśli Go pragniesz, jeśli mu ufasz, jeżeli Go kochasz i umiesz uwierzyć w Jego miłość - On podźwignie Twoje grzechy i oczyści je na krzyżu. Już to zrobił, pamiętasz? I robi to codziennie na nowo. Dla Ciebie, dla mnie, dla nas wszyskich. Bo wszyscy jesteśmy Jego najdroższymi dziećmi.

Walczyć trzeba. Upadać i powstawać wciąż na nowo - oto postawa, jakiej Ojciec od nas oczekuje. Nie żąda perfekcji, ale pragnie starania i wytrwałości. Chce byśmy kroczyli drogą, jaką nam wyznaczył - a resztę powierzyli Jemu. Nie załamywali się, gdy nie widać wyników. Nie każda Jego ingerencja jest dla nas oczywista i zrozumiała, ale to nie znaczy, że ona nie następuję, że coś się nie przemienia. I nie nasza w tym chwała, ale Jego.

Dopóki tego nie zrozumiemy, każde potknięcie może okazać się dla nas końcem walki. Skoro nie jestem dość silny i zdyscyplinowany żeby postąpić choć mały krok... tak łatwo wtedy machnąć ręką. Stwierdzić, że już mnie nie stać na nic dobrego i zakończyć sprawę. Ale On nie chce jej tak kończyć. Chce nam podać rękę i poprowadzić dalej - na nitce Miłości.

Tylko pozwólmy Mu na to. Nie rezygnujmy, nie potępiajmy siebie, zanim On nas nie potępi.

Boże moich zwątpień i zniechęceń. Jezu, który widzisz brud każdego mojego grzechu, beznadziejną słabość moich upadków, ześlij swojego Ducha w nasze serca. Naucz nas WIARY. Nie tej, którą deklarujemy ustami: "Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego..." Tę znamy. Ale "Wierzę, że Bóg, Ojciec Wszechmogący jest potężniejszy od mojego grzechu, mocniejszy od mojej słabości. Sam jestem niczym, zerem. Z Tobą Panie, Twoją mocą - jestem wszystkim

2 komentarze:

  1. Karol16:17

    Liam, przejrzałem Twoj blog, przeczytałem ostatni wpis. Jestem pod dużym wrażeniem. Dotykasz sedna. Normalnie szacun. Dzieki bardzo i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystko z zaciekawieniem, ale, no własnie, ale…
    Napisałeś: ‘(̷ ;) zanim On nas nie potepi’.
    wczesniej piszesz o nitce Miłości, że Bóg jest Miłością, o uwierzeniu w Jego miłośc.
    A przeciez Miłośc nie ma nic do czynienia z potepieniem.
    Nawet nasza ludzka, np. rodzicielska, zawsze niedoskonała, wymaga przede wszystkim, bezinteresowności i bezwarunkowości. A co dopiero Boża…Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.