czwartek, 7 lutego 2013

Drogi do Boga



Jeszcze na fali dyskusji o tęczowych związkach, nazywaniu grzechu po imieniu i całym tym jazgocie. Kiedyś, chyba jakiś mądry ksiądz powiedział mi tak: "Stary, nie ma cudów, są tylko dwie drogi do zbawienia - albo przez sprawiedliwość, albo miłosierdzie." ** Cóż, ja tam na sprawiedliwość jestem za chudy, toteż zdecydowanie optuję za miłosierdziem. Coś w tym chyba jest, skoro Jezus powiedział:
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników. (M 2,17)
Powiedział również:
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. (Mt 7,1-2)


Staram się nie sądzić. Czasem mi nie wychodzi, jak każdemu, ale naprawdę się staram. I w pewnym sensie podziwiam odwagę i wiarę tych praworządnych katolików, którzy z ogromną pewnością siebie wydają sądy o tym, co jest grzechem a co nie, decydują jaka miłość jest prawdziwa a jaka egoistyczna, znają serca i motywy ludzi innych niż oni. Podziwiam, bo sam nie miałbym odwagi tak wyrokować.

Próbuję czasami na jednym czy drugim forum wdawać się w dyskusje, chciałbym zrozumieć poglądy tych ludzi, może dociec co leży u źródeł takiego autorytatywnego moralizatorstwa. Może to jakieś zmęczenie relatywizmem dzisiejszego świata? Chęć poukładania wszystkiego w jakieś szufladki, żeby ta wielokolorowa plama współczesnej cywilizacji zyskała jakieś wyraźnie kontury, czerń i biel, konkretny kierunek?

Mam jednak wrażenie, że tak było jeszcze kilka lat temu. Podobne poglądy głosili ludzie, którzy wydawali mi się pogubieni, poszukujący jakichś jednoznacznych autorytetów i przejmujący ich ogólny ton. Dzisiaj już nawet tego nie widzę. Widzę natomiast - a właściwie głównie czytam - powtarzane w kółko i bez większego zrozumienia wciąż te same frazesy. Dlaczego sądzę, że bez zrozumienia? Otóż bywa, że ktoś przyczepi się do mojego - faktycznie czasem sarkastycznego - tonu wypowiedzi, kompletnie ignorując meritum sprawy i nawet nie zauważając postawionego pytania. Innym razem komuś w trakcie dyskusji o związkach partnerskich nagle przypomną się argumenty używane zwykle z okazji przeciwko in vitro... I klepie tak jeden z drugim a na najprostsze pytania odpowiedzieć nie potrafi.

Ja w tej chwili tak już jestem obyty z tymi farmazonami, że gotów byłbym zagrać w grę: rzuć hasło, a ja powiem Ci przeciwko czemu to argument. Nie wierzycie? Proszę bardzo: Prawo naturalne - homo (ewentualnie trans) seksualizm. Komercja - aktualnie Walentynki (wcześniej Boże Narodzenie). Wyręczanie państwa - Owsiak. New Age - Harry Potter. Uprzedmiotowienie dziecka - in vitro. Uprzedmiotowienie partnera - związki partnerskie. Niczym teleturniej "Jaka to melodia" - wystarczy mi jedna nutka. I co, nie mam racji?

Nie wspomnę już o tym, że wystarczy poczytać przez chwilę jeden katolicki portal - a już zna się te wszystkie argumenty. I one wszędzie są powtarzane do znudzenia. Żeby było ciekawiej, różnicy nie robi nawet cytowanie autorytetów kościelnych, które czasami nie są wcale tak jednoznaczne. Nieważne. Fakty też nieważne. Jeśli fakty się nie zgadzają z moją opinią, tym gorzej dla faktów.

To już nie jest zagubienie i próba przylgnięcia do czegoś, co jest trwałe, niezmienne i jednoznaczne. Ta zaprawa już stwardniała i teraz, mili moi, to już jest beton. Czasem chamski niczym w telewizji (a tak), czasem przybrany pewną kulturą, ale jednakowo mocny i nie do skruszenia.

Taka jest moim zdaniem twarz współczesnego faryzeizmu. Ale o tym chciałem napisać oddzielną notkę. Tę zakończę pocieszeniem, że nie jest to jedyna twarz Kościoła Katolickiego. Może ostatnio najczęściej widziana i słyszana, ale nie jedyna. Kościół jest różnorodny i Bogu niech będzie za to chwała. Chór, w którym wszyscy śpiewaliby jednym głosem brzmiałby może i potężnie, ale nudno. Dlatego dobrze, że obok tego betonu jest też miejsce dla takich relatywistyczno-hedonistycznych anarchistów jak wasz niżej podpisany.

**

Pojęcia nie mam, skąd wyjąłem to zdanie. Usłyszałem, przeczytałem, a być może nawet sam je kiedyś wymyśliłem. Ale nawet jeśli tak, to sami przyznacie, że nie jest głupie.

1 komentarz:

  1. Sądzę, że nie zawsze chodzi o moralizatorstwo. Pewne prawdy były i są niezmienne, bo...są właśnie Prawdą. Ani Dekalog, ani Ewangelia dyskusji w moim sercu nie podlega. Oczywiście, i ja staram się nie sądzić, ale nie oznacza to, że nie mam grzechu nazywać złem. Jezus nie potępiał grzesznika, ale grzech, owszem. Dlatego kobiety cudzołożnej nie pogłaskał po głowie, lecz przebaczając rzekł: "Idź i nie grzesz więcej." Sodoma i Gomora to może i miast-symbole, ale ukarane za konkretne przewinienia, a w listach św. Pawła znajduję moralny przekaz, któremu nie mam powodu odmówić słuszności. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wybrała drogę powierzenia się Miłości Miłosiernej, ale nie twierdziła, że Pan Bóg nie jest również sprawiedliwy... Prawda dla mnie samej wcale nie bywa łatwa, ale nawet dla własnego wygodnictwa czy usprawiedliwienia własnej słabości lub grzechu nie mogę jej negować.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.