wtorek, 6 listopada 2012

Bogaty ojciec, biedny ojciec

Zapytano mnie ostatnio, w kontekście tytułowego dzieła Roberta Kiyosaki, czy uważam spryt (z kontekstu wynikało, że chodzi głównie o smykałkę do robienia pieniędzy) za grzech. Otóż... mniej więcej w takim samym stopniu jak za grzech uważam złośliwość. Odrobina bywa zabawna, ale na ogół to mało sympatyczne zajęcie. Naturalnie zależy, co konkretnie z tym zrobimy bo wszak obie te rzeczy to cechy charakteru i tylko od nas zależy, czy będziemy je rozwijać, korzystać z nich i w jaki sposób.

Sposób, jaki proponuje pan Kiyosaki (poza tym, że właściwie niczego nie proponuje, ale o tym może innym razem) niekoniecznie mnie przekonuje. Właściwie nawet mocno mnie odrzuca. Nic dziwnego, zważywszy na mój charakter z jednej strony a fakt, iż pan Kiyosaki jest bardzo rozpoznawalnym produktem Amwaya: ich ideologia działa na mnie jak płachta na byka. Nie, proszę państwa, ja nie chcę być bogaty, dziękuję uprzejmie. Nie, nie chcę tańszego zestawu w promocji. Tak, wolę kupić drożej za to dokładnie to, co ja chcę, a nie to, co mi się wpycha... I owszem, z przyjemnością stracę tę jedyną i niepowtarzalną okazję na kredyt, polisę, nowy samochód czy co tam akurat macie do sprzedania. Cóż, taki jestem, nie muszę się zawsze i każdemu podobać.

Akurat o tym rozmyślałem i - jak czasem się zdarza - odpowiedź znalazła mnie sama w dzisiejszej Ewangelii (Łk 14,15-24)
Gdy Jezus siadł przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym. Jezus mu odpowiedział: Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Jeszcze inny rzekł: Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść. Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych. Sługa oznajmił: Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce. Na to pan rzekł do sługi: Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty.
Problem w tym, że ludzie pokroju Kiyosakiego wmawiają nam, że nie ma nic ważniejszego od nowego pola, czy par wołów (od żony chwilowo się odczepię bo to jeszcze inny temat). Niestety, nie da się funkcjonować w ich świecie "na pół gwizdka." Żeby odnieść sukces o jakim trąbią leaderzy Amwayów świata, trzeba temu dążeniu podporządkować wszystko: czas, energię, rodzinę i przyjaciół. Pomijając nawet fakt, że oprócz olbrzymiego samozaparcia wymaga to jeszcze szczęścia niczym na loterii - o czym zresztą świadczy to, jak niewielu ludziom się to naprawdę udało - to nie jest dla mnie cel warty zachodu. O wiele bardziej cenię ciężką pracę - i to ja chcę pracować, a nie czekać aż zapracują na mnie pieniądze albo inni ludzie. Bez względu na to, czy mam mniej, czy więcej - mam tyle, ile zapracowałem i to daje mi satysfakcję. To jest moja wartość, a nie stan mojego konta.

Ludzie tacy bardzo złudnie posługują się pojęciem wolności, która w ich rozumieniu zawęża się do swobody finansowej. Dla mnie wolny jest człowiek, który pozostaje wierny sobie bez względu na zawartość portfela. Owszem, istnieją pasje, których nie da się realizować bez wkładu finansowego. Jednak czym innym jest dla mnie pracowanie, aby pozwolić sobie na przykład na wymarzoną podróż, a czym innym sprowadzanie całego życia do osiągnięcia takiego statusu materialnego, żeby podróże nie były problemem. Śmiem nawet twierdzić, że jeśli już nawet uda nam się taki status osiągnąć, wówczas owe podróże nie będą nas cieszyły tak, jak ta jedna, na którą harowaliśmy kilka lat.

Pewnie jeszcze o Kiyosakim napiszę bo zdążyłem dowiedzieć się paru rzeczy i nawet częściowo przebrnąłem przez książkę autorstwa jego żony. Z cytatów za mężem zorientowałem się, jaką to filozofię owi państwo usiłują nam sprzedać. Ale teraz zakończę inną refleksją.

Każdy z nas ma swoje woły i pola, które trzymają nas z daleka od Bożej uczty. Ja też je mam, choć w moim przypadku nie są to rzeczy materialne. Ale są. I nie wiem, co zrobić, żeby to zmienić: nie jestem w stanie nie tyle dokonać wyboru, co raczej poświęcenia. Dlatego modlę się, żeby nie było za późno na przyjęcie zaproszenia.

7 komentarzy:

  1. Zgadzam się z większością tego co napisałeś. Z wyjątkiem unikania promocji. Tu nie chodzi o inwestowanie tylko oszczędność i nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że chcesz coś kupić drożej, skoro można taniej. Dla zasady?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie, wcale nie dla zasady. I nawet nie o to chodzi, że celowo unikam. Nie lubię tylko, jak mi się wciska coś, co nie jest mi potrzebne tylko dlatego, że jest taniej.

      Przykład: ostatnio kupując popcorn w kinie usłyszałem, że jeśli wezmę większą Colę, to taki zestaw wyjdzie taniej, niż z małą. Nie rozumiem dlaczego większy napój ma kosztować taniej, ale ok, zgodziłem się. Nie kupowałem dla siebie i uznałem, że może być, nie zmarnuje się. Gdyby jednak warunkiem promocji było przyjęcie większej porcji popcornu albo dodatkowe orzeszki czy coś takiego - podziękowałbym bo tego po prostu nie potrzebowałem.

      Z kolei w drugą stronę: Kilka lat temu kupowałem sobie wymarzoną lustrzankę. Upatrzyłem model i odczekałem kilka miesięcy aż stanieje bo nie chciałem przepłacać tylko dlatego, że przez jakiś czas to był najnowszy model na rynku. Poczekałem wtedy na promocję, nie wziąłem natomiast innego aparatu, który był akurat tańszy tylko dlatego, że go oferowano.

      Rozumiesz o co mi chodzi? Chętnie kupię taniej ale pod warunkiem, że jest to taki produkt, na jakim mi zależy.

      Usuń
  2. A co Ci się nagle Kiyosaki przypomniał? Ta książka ma przecież już dobre piętnaście lat, to żadna nowość ani w USA ani u nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No żadna, ale akurat spotkałem kogoś, kto odkrył tę filozofię niedawno.

      Usuń
  3. Anonimowy21:25

    Kościół zawsze nazywa grzechem wszystko co nowe i czego się boi. Inna rzecz że sam kościół robi interesy jak diabli. Ale ty mnie Liam rozcarowałeś. Myślałem że jesteś bardziej otwarty

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje zdanie jest takie, że same pieniądze w sobie nie są złe, podobnie jak większość innych przedmiotów. Dobre lub złe może być ich użycie, sposób zdobycia i podejście do nich.
    Tu najlepszy jest umiar, o którym zresztą możemy przeczytać w Przypowieściach Salomona: nie jest dobrze być tak biednym, żeby nie mieć na chleb i przez to przeklinać Boga, ale też nie jest dobrze być zbyt bogatym i zapomnieć przez to o Bogu. Dlatego najlepszy jest umiar.
    Życie też to pokazuje najlepiej, ile razy słyszymy np. o miliarderach, którzy są alkoholikami albo mają długi większe niż ich majątki. Na drugim biegunie mamy nędzarzy, którzy z biedy popełniają samobójstwa.
    A czy spryt to grzech? Tu ponownie odpowiem: to zależy :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Liamie, mam nadzieję, że udało mi się zrobić to, o co prosiłeś w komentarzu:) I ja lubię do Ciebie tu zaglądać. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.