czwartek, 8 marca 2012

Reklama

Dwa tematy właściwie chciałbym tu poruszyć. Jeden, przewodni w moim blogu właściwie, o Kościele Katolickim i drugi, też często w różnych aspektach się przewijający - o współczesnym świecie. Zacznę od Kościoła.

Pisałem, także całkiem niedawno o tym, co myślę na temat KK i jego misji nauczycielskiej w realiach dzisiejszego świata. Myślę, że całkiem niezłym podsumowaniem, a zarazem dowodem na to, że jednak jakoś tam mam rację, jest fragment wpisu, jaki niedawno przeczytałem na blogu księdza w serwisie Wiara:

W seminarium jeden z doświadczonych kaznodziejów radził, byśmy od czasu do czasu wtrącali do homilii jakieś niezrozumiałe słowo. Wówczas – twierdził – słuchacze będą mieli pewność, że przemawia do nich mądry ksiądz. Jeden z jego kolegów zastosował się do rady i wygłosił kazanie językiem kapiącym teologicznym żargonem. Skutek natychmiastowy. Wychodząc z kościoła można było usłyszeć zwierzenia starej gospodyni wikariuszy. Aj, aj – tłumaczyła śpiewnym językiem sąsiadce – pani, jaki to mądry ksiądz. Jak mądrze kazał. Nic żem nie zrozumiała.

ks. Włodzimierz Lewandowski

Moje przeczucie o tym, w jaki sposób naucza się współczesnych przyszłych księży jakby się tu potwierdziło, nie? Tyle, że to jakoś na pokaz, żeby dobre wrażenie zrobić, zareklamować się właśnie...

No, niby w sumie w dzisiejszych czasach reklamuje się wszystko, więc czemu by nie Kościół, a szerzej patrząc nawet samo zbawienie? W czasach pierwszych chrześcijan sposobem nawracania było wszak chodzenie od miasta do miasta i nauczanie na placach i po domach, dziś mamy do dyspozycji środki masowego przekazu: telewizję, internet - co w tym złego? Z racji wykonywanej pracy mam przyjemność między innymi moderować różnego rodzaju amerykańskie reklamy internetowe i udział w nich przeróżnych lokalnych kościołów i wspólnot wyznaniowych jest całkiem spory. Jakoś nie widzę w tym nic złego.

Natomiast to powyższe budzi mój głęboki niesmak. Dobrze, że ksiądz przytaczający tę anegdotkę chce mówić do pani Zosi, ale ilu z jego roku pozostało przy tych "mądrych słowach"? Ile takich kazań słyszymy w swoich parafiach co niedziela? Więcej, ilu z nas przestało chodzić na mszę z powodu takich kazań? Może nawet nie dlatego, że ich nie rozumiemy, tylko właśnie rozumiemy za dobrze i dostrzegamy tę pustkę pozornego intelektualizmu?

Drugi wątek jest bardziej osobisty. Kilka dni temu dostałem telefon promocyjny z banku, w którym mam konto. Mam je tam, bo to jeden z wygodniejszych dla mnie w obsłudze banków, stosunkowo niedrogi, choć oferujący raczej kiepskie oprocentowanie. Ale ja mam swoją malutką firmę i wygoda obsługi konta firmowego jest dla mnie istotna. Poza tym, jestem dość wiernym klientem z natury i nie lubię zbyt częstych zmian. W każdym razie uznałem, że takie telefony średnio dwa razy w roku to nie tak dużo i mogę je ostatecznie wybaczyć.

Staram się nie robić większych trudności telemarketerom czy akwizytorom. Nie lubię ich, jak większość z nas, ale rozumiem, że to ich praca, często też średnio płatna. Wściekać się mogę na system, ale ich wina to jest żadna. W każdym razie staram się, aby takie rozmowy były jak najkrótsze i najmniej przykre. Oto streszczenie ostatniej:

- Ponieważ jest pan stałym klientem, nasz bank przygotował dla pana specjalną ofertę dotyczącą pańskiej firmy. Podjęto decyzję o przyznaniu panu 50 tys. zł. na rozwój biznesu. Bank już przyznał te środki, teraz musi pan tylko zdecydować, czy życzy pan sobie je w formie limitu na karcie kredytowej, odnawialnego debetu na koncie, czy też kredytu gotówkowego.
- A mogę ich nie przyjąć?
- E... A... no, oczywiście, może pan... ale decyzja już została podjęta i...
- W takim razie nie przyjmuję ich, dziękuję pani bardzo.
- A... no tak, ale... a może ja panu jeszcze mogę coś wyjaśnić odnośnie tych środków, bo...
- Nie, dziękuję bardzo, wszystko jest dla mnie jasne.
- No tak... ale... bo może pan... Czy jeszcze mogę w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję. To wszystko.
- No... to... do widzenia.
- Do widzenia pani.

A już przez chwilę ucieszyłem się, że mój bank, z którego na ogół jestem dość zadowolony, z samej wdzięczności przyznał mi premię w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych... I głupi nawet nie spytałem tej wielce uprzejmej pani o wysokość oprocentowania tego prezentu. Cóż, jednak nie lubię reklamy. Przynajmniej tej nietrafionej. I tak samo, jak nie uwierzyłem tak naprawdę w bezinteresowną hojność mojego banku, tak nie dam rady uwierzyć w mądrość księdza tylko z powodu jego sutanny lub kilku mądrych słówek użytych podczas kazania... To tyle, jeśli chodzi o skuteczność reklamy w moim przypadku.

7 komentarzy:

  1. Znaczy czekaj bo się pogubiłam... Uważasz, że reklama w Kościele to złe zjawisko, tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że zła reklama to złe zjawisko. Reklama jako taka jest znakiem naszych czasów i można ją mądrze wykorzystać.

      Na pewno takie pozowanie na mądrego, żeby zbudować sztuczny autorytet nie jest mądrą reklamą. Podobnie jak wmawianie człowiekowi, że dostaje w prezencie pieniądze, które potem i tak będzie musiał spłacić. W dodatku dając mu na wejście trzy opcje przyjęcia tych pieniędzy a "zapominając" dodać, że może ich przecież nie przyjmować...

      Zobacz, jak to było sformułowane, bo po to przytoczyłem tę rozmowę: "bank już przyznał te środki" - tak usłyszałem. Nieważne, że ja się o żaden kredyt nie starałem, wniosków nie składałem - to zostało zrobione za mnie. I naprawdę w pierwszym momencie zacząłem się poważnie zastanawiać, co ja mam z tymi pieniędzmi zrobić.

      Podobnie jest z takim "mądrym" kapłanem. Zanim się przeweksluję przez taką wielką mowę, cała energia idzie mi w zrozumienie "co poeta miał na myśli," zanim w końcu odkryję, że cokolwiek by nie miał, to wiersz i tak marny.

      Usuń
    2. Rozumiem. To taka fałszywa reklama a Ty uważasz że jak Kościół to musi być przynajmniej uczciwie i bez sztuczek marketingowych. Prosta reklama dla prostych ludzi. ;)

      Usuń
  2. Hm... to jeszcze zalezy do kogo taki ksiądz gada. Zdaje się że św. Paweł coś wspominał o "byciu wszystkim dla wszystkich" czy coś w tym stylu. Osobiście nie lubię św. Pawła ale tu akurat mówił z sensem. W każdym razie inaczej powinien mówić do ludzi co właśnie z pola zeszli po tygodniu cięzkiej pracy a inaczej jeśli jest np. duszpasterzem akademickim. Z jednej strony się buntujemy że szanowni księża często ludzi traktują jak dzieci i to nie do końca sprawne umysłowo, a nawet dzieci specjalnej troski,z drugiej zaś bronimy się przed wysiłkiem intelektualnym? Wiem, że podany przykład dotyczy ciut innego zjawiska, pewnej sztuczności i udawania mądrzejszego niż się jest. Ale był u nas kiedyś w parafii ksiądz który mówił arcyciekawe homilie, tym niemniej używając dość skomplikowanego słownictwa. Zmuszało mnie to do wysiłku zapamiętania o czym mówił i po powrocie do domu sprawdzałam w słowniku niezrozumiałe słowa. Dzięki temu treść zostawała na dłużej niż do końca Mszy i często pobudzała do głębszych refleksji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Refleksje to bardzo cenna rzecz ale chyba Liamowi chodzi o coś kompletnie innego, wiesz? Jedną sprawą jest trafiać sposobem mówienia, obrazowaniem czy słownictwem do jakiejś konkretnej grupy społecznej, inną mówić tak, żeby trafić do jak najszerszego grona a jeszcze inną mówić, żeby wydawać się mądrzejszym niż się jest.

      W ogóle reklama to sztuka sprzedawania. Siebie albo kredytów, w zależności o czym mówimy. A sprzedawać można uczciwie albo nie. Natomiast chrześcijanin ma być uczciwy i już.

      Usuń
  3. Ładnie powiedziane. Ja też nie lubię nachalnych reklam.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Uczciwy i niezakłamany. Rozumiem Cię Liam. Osobiście cenię ludzi przede wszystkim będących sobą, takich na 100 % prawdziwych. Myślę, że w przypadku Ks. to cechy wręcz wymagane. W każdym bądź razie, tylko taki ma szansę do mnie trafić.

    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.