poniedziałek, 26 marca 2012

Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?

... czym syn człowieczy, że troszczysz się o niego?" (Ps 8,2)

Jeden z bliższych mi psalmów. I jeszcze uzdrowiony chromy z Dziejów Apostolskich, pijany radością, chcący dziękować Piotrowi i Janowi. I słyszy, że przecież nie własną mocą go uzdrowili... Ciekawe, czym on na to zasłużył? Raczej nie był jedynym kaleką w Jerozolimie. Miał szczęście, że znalazł się o właściwej porze we właściwym miejscu. "Duch wieje, tam gdzie chce..." (J 3,8).

A ja sobie myślę, że my wszyscy jesteśmy o właściwej porze we właściwym miejscu. Że każdego z nas Bóg powołał, tak jak wszystkich nas stworzył. I, czy chcemy czy nie, a raczej czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy tkwimy w nieświadomości, realizujemy Jego plan.


Człowiek zmartwychwstaje na tyle, na ile miłuje. Zmartwychwstaje na tyle, na ile uwierzy w zmartwychwstanie. Trzeba umiłować i trzeba uwierzyć, aby zmartwychwstać. Jest w człowieku tylko jedna siła mocniejsza niż śmierć. Taką siłą mocniejszą niż śmierć jest miłość.

"Wiara ze słuchania" Ks. Tishner

Od siebie dodałbym również, że miłość zwycięża także grzech. I to całkiem dosłownie. Nie tylko wypierając go, ale po prostu jest ważniejsza: "Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje" (Łk 7,47)

Dyskutowałem jakiś czas temu na zaprzyjaźnionym blogu na temat tego, co ważniejsze: wiara, czy uczynki. I powtarzając, niemal już do znudzenia, że najdalszy jestem od twierdzenia, że możemy się w jakikolwiek sposób sami zbawić poprzez najwspanialsze nawet uczynki, uważam wciąż, że miłość takimi uczynkami się objawia i nie ma sposobu, żeby to obejść.

Jeśli kocham, to chcę tej ukochanej osobie nieba przychylić - cóż bardziej naturalnego? Samo słowo "kocham" jest tylko pustym dźwiękiem, tak samo jak słowo "wierzę." Jeżeli nic z tego dalej nie wynika, to mogę sobie dowolnie składać litery czy głoski w inne, równie mało znaczące kombinacje.

Czasem nam tylko trudno uwierzyć, że jesteśmy kochani. Różnie się przecież w życiu układa a Boża miłość nie polega przecież tylko na słaniu nam róż pod stopy i usuwaniu z drogi wszelkich przeszkód. Już bardziej przypomina wymagającą miłość mądrych rodziców, którzy kochają, ale i wychowują i uczą radzić sobie z przeciwnościami.

A jeszcze niedawno usłyszałem, że Boża dobroć nie jest taką w naszym rozumieniu dobrocią w sensie łagodności czy spolegliwości. Jest bezwzględna jak lew porywający antylopę. Tak bezwzględna, że nie waha się pogruchotać kości, żeby uratować człowieka. Trudno nie tylko w taką miłość uwierzyć, trudno ją nawet przyjąć i zaakceptować - bo tak bardzo ograniczeni jesteśmy.

Ale w moim rozumieniu jakoś dopełniają się te pojęcia wiary i miłości. Bo wiara jest w to, że Bóg mnie kocha a miłość to to, jak kocham innych. Jedno nie ma sensu bez drugiego a życie pozbawione obu jest puste i przeżywane tylko w celu przedłużenia gatunku.

8 komentarzy:

  1. Witaj Liamie!
    Tak, to prawda że to nie przypadek że żyjemy tu, gdzie żyjemy. Jak wiesz, Polska to kraj pozornie chrześcijański - pozornie, bo większość ludzi to chrześcijanie tacy "z dziada pradziada" - nawet nie rozumieją nauk swojego kościoła. Kiedyś czytałam o tym, jak jeden ksiądz kazał swojej parafiance w ramach pokuty czytać Pismo Święte, na co kobieta odpowiedziała: "A co to ja jehowitka jestem żeby Biblię czytać?". Nic dodać, nic ująć.
    Już drugi czy trzeci raz czytam o naszej dyskusji - jeśli się nie mylę (a jeśli się mylę, to mnie popraw), to wywarła ona na Ciebie duży wpływ, skoro tyle o niej piszesz. I to mnie bardzo cieszy, bo o to chodzi między innymi w moim blogu - żeby ludzie zaczęli przynajmniej myśleć, zastanawiać się.
    I bardzo mnie to cieszy, że nie wierzysz w samozbawienie z uczynków - nie jest to częste zjawisko wśród członków KK, uwierz mi, stąd moje podchwytliwe pytania. Być może po prostu mamy inne poznanie, a z tego co piszesz tutaj wnioskuję, że niedaleko jesteś od Królestwa Bożego.
    Miłego dnia!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem skąd Ty czerpiesz wiadomości na temat kościoła katolickiego, ale to co piszesz to jakaś wierutna bzdura: nigdy nie słyszałem żadnych nauk na temat "samozbawienia" a też jestem katolikiem z dziada pradziada. I zapewniam Cię, że ani mój dziad, ani pradziad również nic takiego nie głosili. I na oczy nie widziałem księdza który by coś takiego twierdził.

      Nie chcę Cię obrażać, ale to brzmi jak jakaś protestancka propaganda. Zanim zaczniesz rozpowszechniać takie rewelacje, to może jednak warto sprawdzić u źródeł, co? Katechizm KK jest nawet dostępny w internecie - tam sobie możesz sprawdzić, jakby co.

      Chociaż z tą "jehowitką" to wygląda na stary dowcip, ale tu akurat byłbym skłonny uwierzyć. Starsi ludzie, zwłaszcza wychowani na wsi, być może tak jeszcze podchodzą do wiary. Wśród katolików faktycznie pokutuje takie dziwne przekonanie, że Pismo Święte jest tak trudnym, czy też może szacownym dziełem, że tylko ksiądz godzien jest je czytać, a tym bardziej wyjaśniać. A kto bez święceń próbuje interpretować, to albo heretyk, albo innowierca. Ale to też się na szczęście zmienia. :)

      Usuń
    2. No, nie wiem Patryku, czy to akurat protestancka ta propaganda. Może nie od razu "samozbawienie" ale w każdym razie przekonanie, że na zbawienie trzeba sobie zasłużyć bywa bardzo silne wśród protestantów właśnie. Nie kojarzę w tej chwili, jakiej konkretnie denominacji jest na przykład Paul Young - ale on pisał o tym w "Chacie" właśnie z protestanckiej perspektywy przecież. I żalił się na blogu, że atakują go za to współwyznawcy. A on przecież pokazywał właśnie łaskę niezależną od uczynków i pobożności...

      Ja osobiście myślę, że nurt takiego myślenia jest obecny w wielu chrześcijanach bo to jest ludzkie po prostu: nam jest trudno uwierzyć, że Bóg nie żąda niczego w zamian bo nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takiej miłości - i to jest niezależne od wyznania.

      A Zim, no zawsze miło Cię czytać :) Nie, ten akurat wpis powstał już jakiś czas temu i mi się w archiwum przeleżał aż do teraz i pewnie dlatego tak wyszło. Ale to jest tak czy inaczej ważna sprawa i też uważam, że warto o niej przypominać.

      Usuń
  2. Dzięki z apzypomnienie...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Bo wiara jest w to, że Bóg mnie kocha a miłość to to, jak kocham innych." - Ładnie powiedziane :)

    OdpowiedzUsuń
  4. „…spotkanie z Bogiem i spotkanie z człowiekiem jest niebezpieczne. Nie bez powodu wschodnia tradycja buddyzmu Zen nazywa miejsce takiego spotkania zasadzką tygrysa. Szukanie spotkania z Bogiem jest aktem zuchwałości, jeżeli mu nie towarzyszy głęboka pokora. Spotkanie z Bogiem jest zawsze kryzysem, a słowo to w języku greckim oznacza sąd. (…) Oto właściwy początek naszego przyzywania Boga: Panie, uczyń mnie tym, kim powinienem być, przemień mnie za wszelką cenę. A kiedy wypowiemy te niebezpieczne słowa, musimy być przygotowani, że Bóg je wysłucha. Te Boże słowa są niebezpieczne, bo miłość Boża jest bezlitosna. Bóg pragnie naszego zbawienia w sposób zdecydowany, na miarę jego prawdziwej doniosłości. Dlatego, jak mówi Pasterz Hermasa, Bóg nie opuści nas, zanim nie złamie nam serca i nie pogruchocze kości.”

    (Arcybiskup Antoni Bloom, „Odwaga modlitwy”)

    Widzę że zajrzałeś na bloga ojca Fabiana, dzięki:) Bóg jest dobry jak lew polujący na antylopę... tak, dlatego dobrze jest nieoceniać zdarzeń czy dobre czy złe, bo z Bożej perspektywy to, co uważamy za tragedię może być ocaleniem. I odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. No, tylko wiecie, że to się tylko tak prosto mówi: kochać i już. Ale chrześcijańska miłość bliźniego to nie takie fiu bździu tylko bardzo trudna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak. Tylko czasem tak mało tej miłości na świecie...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.