wtorek, 13 marca 2012

Chata Paula Younga

No, przeczytałem. I zostałem postawiony przed pytaniem, co ja na to... Jeszcze mam mętlik w głowie bo najpierw jakoś pomyliłem książki i zaczynając spodziewałem się czegoś zupełnie innego, a potem powiedziano mi, że swobodnie sam mogłem tę opowieść napisać. W dodatku, jak już dobrnąłem do samej Chaty (przyznaję z pewnym trudem bo początek brzmiał mi raczej jak wolno rozkręcająca się historyjka detektywistyczna) to nie mogłem przestać i pochłonąłem całość w kilka godzin.

I właściwie... tak, mogłem ją napisać. Oczywiście literacko jestem za kiepski, a choć podobnie jak autor "Chaty" bawię się czasem pisywaniem opowiadań, które pokazuję wyłącznie przyjaciołom, to jakoś nie miałem nigdy aspiracji, żeby streszczać w nich swoje przekonania religijne. Gdybym jednak miał to zrobić... cóż, teraz pozostawałoby mi przepisać po prostu tę opowieść słowo w słowo.

Nawet niespecjalnie potrafię powiedzieć, co konkretnie jest dla mnie tam najważniejsze. Wszystko jest najważniejsze. Każde słowo w tej historii wyraża coś, co w taki lub inny sposób jest mi bliskie, z czym się borykałem, co odczuwałem... ten wewnętrzny głos we mnie podczas czytania mruczał właściwie tylko: "Acha... no, tak... jasne... o, dokładnie tak..." Nie mam nic więcej do dodania. Przeczytajcie, sami oceńcie co Wam z tego pasuje.

Ja może tylko przytoczę coś, co Paul Young napisał poza książką, na blogu, który przez jakiś czas prowadził. Jest tam kilka ciekawych wpisów, jeden wygląda nawet jakby mógł zostać rozdziałem z kolejnej części Chaty, ale nie ten zabrzmiał mi ciekawie. Dla mnie, gdybym musiał pod groźbą wybrać jeden najistotniejszy wątek z całej przebogatej historii, byłby to wątek obowiązku i odpowiedzialności. I otóż ten wpis, przetłumaczony stąd: Windrumors ujmuje rzecz tak:

„Jeśli cokolwiek się liczy... wszystko się liczy” - cytat pochodzi z rozmowy w „Chacie,” w której Mack zastanawia się (oczekując na swój powrót do 'realnego' życia), czy to co robi na co dzień w ogóle się liczy (ma jakieś znaczenie). Myślę, że wielu z nas dręczą takie wątpliwości, zwłaszcza w świecie, który redukuje jednostkę do zbioru danych statystycznych. Co znaczącego jest w codziennym rygorze wstawania, chodzenia do pracy, sprzątania domu, przygotowywania posiłków, prania czy zmieniania dzieciom pieluch? W dodatku taka jest presja na osiągnięcia, szczególnie w kręgach religijnych, ale również szerzej w naszej kulturze, że to pytanie łatwo zmienia się na: „Czy to, co robię liczy się DOŚĆ (dla Boga, dla innych, w świetle oczekiwań innych, itd.).” Jak w przypadku każdego legalizmu, nieuniknioną odpowiedzią, czającą się tuż za rogiem jest „nie.”

Moim zdaniem jednym z najbardziej fundamentalnych kłamstw, leżących u podstaw tego zagadnienia jest pogląd, że „znaczenie jest pochodną czynów (osiągnięć).” Na świecie 'szacunek' jest pochodną znaczenia a znaczenie wynika z osiągnięć. Co więcej, nagrody i kary wynikają z osiągnięć a świat jest miejscem rywalizacji, w której ludzie używają wszelkich metod walki o swój kawałek tortu w sensie znaczenia i nagrody. To kłamstwo jest monstrualną siłą kontrolną której wpływ przenika właściwie każdą relację i aktywność. Gdybyśmy potrafili dotrzeć do istoty tego zjawiska w naszym życiu jako istoty ludzkie, przypuszczam że uświadomilibyśmy sobie, że większość z nas uważa to kłamstwo za prawdę a nawet więcej: pragnie, żeby było ono prawdą. Większość ludzi nie potrafi sobie wyobrazić egzystencji w której to kłamstwo nie byłoby dominantą kierującą naszym życiem. Niemal tak, jakby w przeciwnym razie ludzie zaczęli wieść jakiś niekontrolowany żywot i zapanowałby chaos. Zatem lepiej jest uznać kłamstwo niż podjąć ryzyko jakiegokolwiek ruchu w stronę wolności.

Prawda jest taka: „znaczenie wynika z bycia, nie z czynienia.” Czyny nie dodają ani nie odbierają niczego naszemu znaczeniu. Czyny nie są wykładnią naszego znaczenia, ale w dużej mierze wyrażeniem tego, co sami o sobie sądzimy. „Jesteśmy tacy, jak widzimy siebie w głębi serca.” Ponieważ JUŻ mamy znaczenie, nasze wybory i uczynki są ważne. Nie wybory czynią nas ważnymi, to nasza ważność nadaje znaczenie naszym wyborom. Każda istota ludzka jest z natury znacząca. Nosimy w sobie obraz Boga, jesteśmy centrum Bożej miłości i dobroci. Prawdziwe znaczenie jest w nas wdrukowane razem z indywidualnością każdej osoby, stworzonej na obraz Boga, bez względu na to co twierdzi Madison Ave ani jak mocno indywidualna osoba może być zraniona lub zniszczona.

Jest ogromna różnica pomiędzy życiem w prawdzie i życiem w kłamstwie; pomiędzy postrzeganiem każdego działania jako wyrazu znaczenia (prawda) a życiem w kłamstwie i próbami wyssania jakiegoś przejściowego poczucia znaczenia z każdego działania. Łatwo dostrzec, że to drugie jest kompletnie uzależnione od osiągnięć. Natomiast w przypadku prawdy, każde nasze działanie ma znaczenie; to co robimy jest znaczące, bez względu na to, co to jest.

Bóg nie jest znaczący z powodu tego, co czyni ale tego, kim jest. Bóg nie staje się bardziej znaczący przez swoje czyny, ale dlatego, że jest znaczący, Jego czyny są ważne. My jesteśmy stworzeni na Jego obraz. Jesteśmy tak znaczący, że dla Boga ważny jest każdy włos na naszych głowach.

Aby pójść o krok dalej... ponieważ wszyscy jesteśmy ważni i to co robimy 'liczy się,' możemy naszym znaczeniem zakotwiczonym w tym Najważniejszym zmieniać wszechświat tym jak kochamy, widzimy, słuchamy i słyszymy i mówimy, itd. Czyny to po prostu wyraz teraźniejszej relacji z Bogiem w której wzrastamy, stawiamy czoła temu, co nas dzisiaj spotyka i dokonujemy wyborów, reagujemy lub pozostajemy bierni...

Jezus spędził 30 lat życia nie robiąc nic (w znaczeniu tego świata) ale pierwszą rzeczą jaką o nim słyszymy od Ojca jest to, że ma w nim upodobanie. Czy Jezus stał się znaczący z powodu następnych trzech lat swojego życia? Nie. Już wtedy miał znaczenie.

Zacząć myśleć w ten sposób, to nie jest drobna zmiana... to przejście z jednego wszechświata do innego.

7 komentarzy:

  1. Joanka23:47

    To jest bardzo ładne, takie optymistyczne spojrzenie na chrześcijaństwo. Właściwie taka była dlamnie treść Ewangelii i całego przesłania Jezusa.

    Liczymy się dla Boga bo jesteśmy Jego dziećmi. Jak dzieci psocą to się na nie złościmy, ale nie przestajemy ich kochać ani tym bardziej one nie stają się dla nas nieważne. Tak samo nie stają się ważniejsze, kiedy mają osiągnięcia. Wtedy możemy być z nich dumni, ale ani nasza złość, ani duma nie zmienia nic w naszej miłości do nich, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ubóstwiam ostatnie 4 akapity! Genialne spojrzenie na te nasze ziemskie sprawy..

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba jest nawet więcej niż spojrzenie na chrześcijaństwo, to spojrzenie na Boga po prostu. Daje wiele nadziei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanka20:27

      No nie, właśnie na chrześcijaństwo. W Islamie Jezus jest wprawdzie uznawany za proroka ale pojęcie Trójcy Św. jest znane wyłącznie chrześcijaństwu, w dodatku nawet nie wszystkim jego odmianom w ten sam sposób. Bóg z Chaty do Bóg chrześcijański, nie jakiś uniwersalny. Niewiele ma wspólnego z juadizmem, hinduizmem czy nawet właśnie islamem.

      Usuń
    2. Nie chodziło mi o to, że Bóg z Chaty nie jest chrześcijański, bo przecież jednak występuje jako trójca, ale "Chata" mówi o Bogu a nie o chrześcijaństwie jako religii. W tym sensie napisalam, że spojrzenie na Boga, a nie na chrześcijaństwo jako jakiś system wiary.

      Usuń
    3. Joanka22:04

      Moim zdaniem właśnie na chrześcijaństwo jako na system wiary, w dodatku jest to spojrzenie reformatorskie. Ale kłócić się przecież nie będziemy :)

      Usuń
  4. Hmmm... Dziękuję za tę notkę! Śmiało mogę powiedzieć, że obok Biblii i "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego, "Chata" zrobiła na mnie największe wrażenie. A uświadomiłam sobie to dopiero... po przeczytaniu jej :) Wcześniej nie wiedziałam nawet, że ojciec jezuita, który prowadził mnie prawie trzy lata temu na rekolekcjach w milczeniu, właśnie z tej książki czerpał inspiracje - i to w sumie on mi o niej powiedział. Tak, zmieniła moje życie... o (trochę) więcej nawet niż 180 stopni :)

    I mój ulubiony fragment:
    "Och dziecko- przemówił Tata łagodnie- Nie lekceważ cudu łez. One mogą być uzdrawiającymi wodami i strumieniem radości. Czasami są najlepszymi słowami jakie potrafi wypowiedzieć serce. (...) - Ale obiecałeś, że kiedyś już nie będzie płaczu. Nie mogę się tego doczekać.(...) - Mackenzie, ten świat jest pełen łez, ale obiecałem, jeśli pamiętasz, że to ja wytrę je z Twoich oczu."

    :-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.