piątek, 17 grudnia 2010

Chrześcijaństwo waleczne czy miłosierne?

Ta dychotomia istnieje w Kościele chyba od czasów Piotra i Pawła. Ostatnio w kontekście zarówno debat o tolerancji na portalu Tezeusz, jak i moich dyskusji religijno-politycznych na kilku forach, odczuwam potrzebę jakiegoś podsumowania własnego spojrzenia na tę kwestię. Celowo nie używam terminów "wojujące" czy "tolerancyjne" bo oba epitety są jakoś nacechowane emocjonalnie. A choć zdecydowanie mi bliżej w jedną stronę niż w drugą, nie chciałbym deprecjonować nikogo. Tylko pomyśleć chwilę.

Waleczne chrześcijaństwo. To takie, które surowo napomina grzeszników, walczy o nienaganną moralność i w zasadzie odrzuca wszystko, co może mieć choć pozór niedoskonałości. Jest czyste i nienaganne. Z mieczem w ręku strzeże naszych dusz, niestrudzenie demaskuje szatana tam, gdzie nawet się go nie spodziewaliśmy, tropi niebezpieczeństwa czyhające na nieświadomych. A nade wszystko brzydzi się grzechem.

Miłosierne to to, które przygarnia i akceptuje. Nie dzieli, nie wypomina grzechów, cierpliwie znosi niedoskonałość w imię miłości i nadziei. Nie walczy mieczem, tylko cierpliwie słucha. Jeśli przemawia, to mówi więcej o Bożej miłości niż sprawiedliwości. Nie potępia, najwyżej może się martwi. Nie unosi się, nie szuka poklasku... zaraz. Bo mi się hymn o miłości z tego zrobi. Ale rozumiecie o czym mówię, prawda?

Dobrze że jest taka różnorodność. Waleczny chrześcijanin jest niczym ojciec, a ten miłosierny jak matka. Uzupełniają się nawzajem. Ale tylko wtedy gdy, tak jak rodzice, dobrze wypełniają swoje role. Tylko, czy wypełniają?

W modelu miłosiernym z całą pewnością istnieje niebezpieczeństwo nadmiernej permisywności. Utonięcia w zachwycie nad łagodnością Stwórcy do tego stopnia, że zamazują się granice pomiędzy dobrem a złem, grzechem a cnotą, miłością a przyzwoleniem na działanie szatana. Chrześcijanin waleczny z kolei łatwo może wpaść w pułapkę oceniania wszystkiego i wszystkich, zbyt brutalnego rozprawiania się ze złem. Zapatrzony w gniew Boga, sam może zamykać się na możliwość przebaczenia.

To tak w skrócie. A ja? Ja z tych miłosiernych naturalnie. Bardziej matkujących niż pobrzękujących mieczem. Dlaczego? Bo sam jestem grzesznikiem i bardziej mi się opłaca na Bożą litość mieć nadzieję niż sprawiedliwość. Bo sam wychowuję syna i muszę mu też matkować. A poza tym ze względu na pewną wrażliwość emocjonalną.

Miłosierny chrześcijanin najpierw przygarnie grzesznika. Napoi go, nakarmi, wysłucha i zaakceptuje. Niech będzie, że nawet razem z grzechem. To błąd, ale taki, który można później naprawić. Bo kiedy już taki grzesznik poczuje się bezpieczny i kochany, można zacząć z nim rozmawiać, nawracać, spokojnie wytłumaczyć gdzie postępuje źle i jak to naprawić. Tymczasem ten waleczny nie będzie już miał z kim ani o czym rozmawiać, bo grzesznik, zraniony, albo nawet obrażony jego potępieniem na wejście dawno już sobie poszedł i niczego więcej słuchać nie zamierza.

Nie lubię walecznych chrześcijan. Wydają mi się pyszni, brutalni, nieskorzy do zgody i agresywni. Ale wiem, że potrzebni są w Kościele tak samo, jak w rodzinach potrzebni są surowi ojcowie. Mój wymarzony Kościół to jednak Matka, nie Ojciec. Może po prostu tęsknię za swoją?

PS.

Czy ktoś pamięta jeszcze o Okruszku? To ten malutki baner po prawej stronie. Kliknięcia w bochenek chleba na ich stronie są sponsorowane, a pieniądze poprzez Fundację brata Alberta są przekazywane najuboższym. Nas nic to nie kosztuje, a potrzebującemu można pomóc. Czy to walecznie, czy miłosiernie :)

5 komentarzy:

  1. Przeciwstawiasz waleczność miłosierdziu. Chyba słusznie.

    Moim zdaniem, w chrześcijaństwie jest miejsce i chrześcijaństwo konstytuuje z pewnością samo miłosierdzie, samo w sobie, w takiej formie jak je przeciwstawiasz waleczności. Bez miłosierdzia chrześcijaństwa nie ma. Co do waleczności - cóż, chrześcijaństwo musiało od początku (co historia dobitnie pokazuje) i musi nadal dbać o czystość tej wiary, jaka Kościołowi została powierzona do przekazywania. W Kościele po prostu nie może być "róbta, co chceta".

    Oczywiście, ważne i konieczne jest, aby napominanie, naprostowywanie odbywało się w prawidłowej formie - i z właściwym celem naczelnym: dobrem człowieka, którego napomnienie dotyczy, a nie "taki jestem fajny, bardziej prawy, to mu zwrócę uwagę". Napominając, nie można przestać kochać i zapomnieć o miłosierdziu.

    Nie zgodzę się jednak, że miłosierdzie oznacza bezwzględną bezkrytyczność i akceptację wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomku, nie napisałem, że oznacza. Piszę, że obie postawy niosą ze sobą pewne potencjalne niebezpieczeństwa. Oczywiście, w obu przypadkach można się zachłystywać swoją "fajnością". Zastanawiam się tylko, która zapatrzona w siebie fajność przynosi ewentualnie mniej szkody drugiemu człowiekowi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniał mi się fragment jednego z opowiadań Vladimira Volkoffa. Po Lota i jego żonę przyszli dwaj aniołowie:

    "Zasłaniając oczy łokciem, Lot krzyknął:
    - Cóż nam niesiecie, przybysze?
    Af odpowiedział:
    - Gniew Boży.
    Kecef dorzucił:
    - Boże współczucie.
    Af zaś rzekł:
    - Kiedyż wreszcie ludzie pojmą, że to jedno i to samo?"

    Myślę, że chrześcijaństwo powinno być jednocześnie miłosierne i walczące. W konkretnych sytuacjach trzeba umieć wyczuć, co w danej chwili korzystniej jest zaprezentować: miłosierdzie czy walkę. Zgadzam się z tym, co napisałeś, że dobrze jest grzesznika przyjąć, przez chwilę nie zwracając uwagi na jego grzechy, pomóc mu, napoić, przyodziać, i dopiero wtedy w jakiś sposób "zawalczyć" z jego grzechami, oczywiście w granicach narzuconych także przez miłosierdzie.

    Bo to chyba powinno być tak, że miłosierdzie powinno być sprawiedliwe, a sprawiedliwość - miłosierna. Trudno to nam, grzesznikom, zastosować i dlatego rzuca nas raz w jedną, raz w drugą stronę i przesadzamy. Chrystus to umiał zrobić. Był miłosierny, kiedy trzeba, i gniewny, kiedy trzeba. Jak matka i ojciec.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja uważam, że i jedno, i drugie jest ważne i potrzebne. Tak jak w naturę Boga są wpisane jednocześnie sprawiedliwość i łaska, miłosierdzie i kara. Ważne jest, aby piętnować grzech, ale kochać grzesznika i pomagać mu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja uważam że prawdziwe miłosierdzie to jedna wielka walka i zmaganie z przeciwnościami...
    Przy okazji jeśli mogę, to polecam stronę pielgrzymki"szpakowskiej". ciekawa jestem opinii - bo okazuje się, że paradoksalnie to miłosierdzie wzbudza wiele kontrowersji
    www.doziemiobiecanej.pl - jest to strona całkowicie niekomercyjna, więc pozowliłam sobie podać adres.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.