wtorek, 9 listopada 2010

Miłość

Słyszałem opinie, że nasza relacja z Bogiem często kształtuje się pod wpływem naszych relacji z rodzicami. Przez wiele lat nie trafiało to do mnie, pewnie dlatego że moja relacja z mamą była... powiedzmy, burzliwa. Kochałem ją ale jakoś mi się to nie przekładało na religijną stronę mojego życia. Dopiero w ostatnich latach...

Tak mi się życie ułożyło, że mieszkam teraz ze swoim ojcem. We trzech, z moim synem, usiłujemy prowadzić coś w rodzaju domu. Rodziną jesteśmy, tylko z tym domem... Heh! Nastoletni chłopak zrobi co do niego należy i tylko patrzy jakby się wyrwać na podwórko, do kolegów, wiadomo. A my z ojcem mamy obaj, powiedzmy, ciekawe charakterki. Ja jestem uporządkowany i zdyscyplinowany do bólu, a przy tym koszmarnie nieelastyczny. Taki kapral w cywilu. Muszę mieć wszystko tak jak sobie zorganizuję i nie daj Bóg żeby mi ktoś przeszkodził. Tata z kolei ma dokłądnie odwrotnie, włącznie z problemami z dostosowaniem się do jakiegokolwiek rygoru. Jednym słowem – recepta na klęskę. A jednak jakoś działa od kilku lat i w sumie dobrze nam z sobą. Mimo że działamy sobie czasem na nerwy w sposób niemożliwy.

Jedno czego mnie ojciec nauczył to lojalność. Choćbyśmy się nie wiem jak na siebie wkurzali, każdy z nas w ogień by skoczył za drugiego. I nie tylko to. Nie wiem, czy potrafię to opisać, jakieś takie poczucie, że cokolwiek się w życiu wydarzy, zawsze możemy na sobie polegać. I nie ma takiej sprawy, w której w końcu byśmy się nie dogadali. Nawet jeśli czasem jest trudno i to potrafi trwać.

Nie przekłada mi się to tak zupełnie wprost na to, jak myślę o Bogu. Jest jednak inne skojarzenie. A mianowicie ta lojalność i zaufanie. Od jakiegoś czasu szukam sposobu jak wyrazić swoją wizję miłości bliźniego.

W ostatnich dniach słuchałem takiej homilii. Ksiądz właśnie o tym rozprawiał i mówi nam: "No, kocha się dzieci w Afryce, w Ruandzie, pomaga im stale, i dobrze. Ale czy się kocha rodzinę? Ojca, brata, żonę? Jak chodzi po mieszkaniu i wkurza? Jak się kocha? Trudno, co?" No właśnie...

A ja w tych swoich snach o Bogu widzę i doświadczam tak często takiej prawdziwej miłości, nie z daleka. To proste jest. Taka... życzliwość. I poczucie bezpieczeństwa. Że można się uśmiechnąć i nawet zagadać do obcej osoby i wiedzieć, że się zostanie przyjętym z radością, bez cienia podejrzeń o interesowność czy złą wolę. Ot tak, po prostu. Po dziecięcemu może trochę: "Cześć, idę do parku, chcesz iść ze mną?"

Już tak nie potrafimy, prawda? Umieliśmy to kiedyś chyba wszyscy. "O, jaki fajny scyzoryk, dasz potrzymać?" "Hej, kto idzie grać w piłkę?" I można było podejść do kogoś widzianego pierwszy raz w życiu i nawiązać znajomość. Ale nam się to gdzieś gubi. Dorastamy. I po co? "Jeśli nie staniecie się jak dzieci..."

A potem tak często tego brak. Nawet w rodzinach. A może właśnie szczególnie w rodzinach, we wspólnotach, w pracy... biegamy tylko, załatwiamy sprawy, a życie, to prawdziwe, mija jakoś tak obok.

6 komentarzy:

  1. świat oszalał... szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, chyba stając się dorosłymi gubimy coś bardzo ważnego. Drugiego człowieka. Rzeczy stają się dla nas ważne, pieniądze, praca. Mnóstwo różności, ale drugi człowiek schodzi gdzieś na drugi plan. Staje się tylko środkiem do celu. A jednak przykazanie nr 1 to miłość Boga i bliźniego. Bardzo ciekawa notka, pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też słyszałam, ze nasz stosunsk do Boga kształtuje się glównie poprzez nasze relacje z Ojcem, poprzez naszą miłość, lub jej brak, a może nie tyle brak co ciągłe jej budowanie i naprawianie. Wiesz, myslę, ze szczegóły dotyczace dnia codziennego czy cech charakteru mniej są istotne w naszym kontakcie z Bogiem.
    Kiedys przyszło mi do głowy, ze w przeciwienstwie do relacji miedzy ludźmi ktore opisujemy poprzez MY, ONI, nie można tego powiedziec o relacji JA i BÓG. Ja i Bog nie tworzy nigdy MY.
    ***
    I jeszcze jedno - to bieganie , załatwianie spraw, to takze kawałek zycia. Zależy jeszcze jakich spraw...

    OdpowiedzUsuń
  4. A co jeśli ktoś wychowywał się w niepełnej rodzinie? Czy taka osoba musi być też duchowo upośledzona?
    Niedawno zaczęłam pracować z dziećmi z takich właśnie rodzin. I widzę, że pod niektórymi względami one szybciej dorastają, lepiej rozumieją pewne rzeczy.
    Wszelka ziemska mądrość jest ograniczona, gdy idzie o ludzkie dusze. Tylko Bóg zna możliwości danego człowieka, także duchowe. I nie ma względu na osobę, bo nie ma dla Niego znaczenia, czy ktoś miał pełną rodzinę, czy nie. On kocha wszystkich bez względu na to, gdzie się wychowali. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. mamba13:44

    Kapral w cywilu... dobre. I pasuje do Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję dystansu do siebie. :)
    Lubie te cechę u innych i staram sie pielęgnować w sobie.
    W Twoich nokach ciekawe jest orpocz bardzo cennych i ciekawych relacji, dużo sprzeciwu wobec swiata jaki jest, wobec roznych ułomnosci ludzkich oraz niezgodę na takie stan rzeczy.
    Rozumiem Cie i tez bym chciała zawołać "i po co'? ludzie zmieńcie się zobaczcie to i owo.
    Jednak mamy wplyw tylko na siebie, bezpośredni.
    POsredni i na innych, co też robisz, wplywasz dając swiadectwo o swoim życiu.
    Tak najskuteczniej.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.