niedziela, 6 czerwca 2010

Dziękuję

Tak... dzień dziękczynienia dzisiaj. A ja? Heh!

Ksiądz mocno mówił. O tym, że mało dziękujemy, że nie doceniamy tego co mamy. Że taki gen narzekania w narodzie naszym. Coś w tym jest... I jeszcze, że takie narzekanie jest jak wirus. Bo ciągle nam mało, bo wciąż gonimy za czymś, i przez to psujemy nawet to, co już mamy.

Może. Ja nie wiem, ja już za niczym nie gonię. Może trzeba trochę pożyć z wyrokiem śmierci, jak z mieczem Damoklesa nad głową, żeby nauczyć się dziękować za każdą kolejną godzinę? Żeby życie samo przyjmować jak prezent? Bo my tak naiwnie myślimy, że przecież jutro nam się należy. A wystarczy chwila by przekonać się jak kruche w gruncie rzeczy jest to nasze życie. Może prysnąć jak bańka mydlana i nawet nie będzie komu złorzeczyć...

Dziękowanie. Nie, chyba nie. Moją mocną stroną bywa raczej - w moje mocne dni - uwielbienie. Trochę mnie życie już pokopało, jak pewnie każdego z Was. Raczej staram się uwierzyć, że to wszystko miało jakiś sens, niż dziękować za kolejnego siniaka. A pytał ksiądz jak dziś, w dobie statystyk, wygląda procentowo nasza modlitwa. No wiecie: przepraszam, dziękuję, kocham, proszę.

U mnie? Kocham. Chcę kochać, wszystko jedno - 90%. Przepraszam - 5%. O, znalazłoby się sporo, ale przecież On i tak wie, nie ma o czym za długo gadać. Dziękuję? No za to że żyję właśnie, choć... co to za życie? To ze 4%. Pozostał 1%. Na prośby, bo ja niewiele proszę właściwie. Za najbliższych: syna i ojca, za dziewczynę, za przyjaciół - głównie wirtualnych, którzy modlitwy potrzebują. Za byłą żonę, teściową, szwagierkę z rodziną której już właściwie nie znam, dawnych znajomych z młodzieńczych lat... Wreszcie, na mszy, taka chwila jest, kiedy czuję modlitwę całej wspólnoty parafialnej. Dużo młodych tam jest, bo z uporem maniaka chodzę jak mogę na msze studenckie. Więc za ich sprawy miłosne i edukacyjne. Ale i starszych osób przychodzi sporo, widać lubią młodzież. Więc za chorego męża, żonę bez pracy, powodzenie ich dzieci... Patrzę po twarzach i niemal wyczuwam ich intencje. Otwieram się więc, zagarniam ten cały bałagan ludzkich losów i zanoszę razem ze swoimi.

Wtedy czuję, jak On się otwiera: "Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie..." I ja się dalej otwieram - na tych co mnie zranili, i tych których ja zraniłem. Wszystkich chciałbym objąć ramionami i przyprowadzić ich do Jesusa. On będzie wiedział, co z nami zrobić.

A i tak poety trzeba, żeby wyrazić co w duszy gra...


Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to czego pojąc nie mogę --- nie jest nigdy złudzeniem
za to że milczysz. Tylko my --- oczytani analfabeci
chlapiemy językiem


Jan Twardowski

7 komentarzy:

  1. Pięknie żeś napisał. Naprawdę. "I ja się dalej otwieram - na tych co mnie zranili, i tych których ja zraniłem. Wszystkich chciałbym objąć ramionami i przyprowadzić ich do Jesusa. On będzie wiedział, co z nami zrobić."

    Co do tekstów x Jana, spod znaku "dziękuję", ja najbardziej ten krótszy lubię:
    "Dziękuję Ci że miałeś ręce nogi ciało
    że przyjaźniłeś się z grzeczna Magdaleną
    że wyrzuciłeś na zbitą głowę kupców ze świątyni
    że nie byłeś obojętną liczbą doskonałą"

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh! No wiem, patetycznie trochę. Ale trudno inaczej. Do tego żeby prosto pisać o tych sprawach to trzeba by właśnie księdzem Twardowskim być. :)

    A ten krótszy też lubię. Właściwie jego to lubię wszystkie. Wychowałem się na tych wierszach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to prawda - często nie myślimy o tym, co mamy, tylko ciągle chcemy mieć i mieć i mieć... A przecież nie ma u nas wojny czy takiego głodu jak na przykład w Etiopii. Oglądałam kiedyś zdjęcia z Afryki, konkretnie z Burkina Faso i to niesamowite że ci ludzie tam mimo głębokiej nędzy, chorób i kataklizmów potrafią się cieszyć, potrafią się uśmiechać.
    A ze swojego doświadczenia powiem, że do czasu zanim zachorowałam i nawróciłam się, ciągle zazdrościłam moim koleżankom i kolegom jeszcze wtedy ze szkoły, którzy mieli coś lepszego. Dopiero kiedy zobaczyłam i zrozumiałam że w każdej chwili mogę stracić nawet to, co mam - to uznałam że nie ma sensu wiecznie narzekać, fakt, czasem narzekam, bo kto nie narzeka w ogóle? Ale problem polega na tym, żeby doceniać to, co się ma.
    A największym skarbem jest dla mnie Chrystus... Ten, który dał mi nowe życie. I nie oddam Go za żadne pieniądze, najpiękniejsze wyprawy czy nawet zdrowie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę uczciwie przyznać, że to co napisałeś zrobiło na mnie wrażenie. Prawda, że na opisanie modlitwy zwykle brakuje słów. Ale może to i dobrze? Ja też cały czas się uczę modlitwy dziękczynienia. Jest za co Bogu dziękować. Czasem staram się pod koniec dnia przejść cały dzień jeszcze raz w myślach i podziękować Bogu za każdą drobnostkę. To czasami pomaga mi zobaczyć jak wiele Pan Bóg daje, a nawet tego w ciągu dnia nie widzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Poruszyła mnie ta notka...
    Jest naprawdę pięknym świadectwem. Zwłaszcza słowa: "I ja się dalej otwieram - na tych co mnie zranili, i tych których ja zraniłem. Wszystkich chciałbym objąć ramionami i przyprowadzić ich do Jesusa. On będzie wiedział, co z nami zrobić."

    Dziękuj Bogu za siebie :) Po prostu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie napisane. Trzymaj się Jezusa Liam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja dziękuję za to:
    "że uciekamy od Ciebie do Ciebie
    za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
    za to, że to czego pojąc nie mogę --- nie jest nigdy złudzeniem"
    bardzo potrzebne słowa..

    skoro modlisz się za wirtualnych znajomych, to czy mógłbyś pamiętać o mnie? czekam na ważną decyzję i być może do końca tydognia ją poznam..

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.