wtorek, 18 maja 2010

Sumienie

No wiem, znowu rąbnąłem w poprzedniej notce. Rozumiem, że wychodzi z tego, że Bóg ma w nosie większość z tego co robimy i tak naprawdę liczy się tylko maksyma "żyj i daj żyć innym." Że można sobie dowolnie odrzucić każde dowolne słowo Pisma Św. które jest nam czemuś niewygodne. To nie do końca tak, chciałem Was jednak sprowokować do myślenia. :)

Duże wrażenie ostatnio zrobiła na mnie przypowieść o robotnikach w winnicy: Mt 19,1-22,46 Sporo ludzi spotykam na swojej drodze o takiej właśnie mentalności: dźwigających ciężar spiekoty i krzywym okiem patrzących na każdego, kto się wygodniej urządził. A przecież nie do nas należy sądzenie i nie naszą sprawą jest nawet rozumienie Bożego miłosierdzia.

Nie uważam wcale, że każdy ma prawo się usprawiedliwiać jak chce i właściwie całe to pojęcie grzechu można do kosza wywalić, jak sugeruje nasz nieoceniony mamba. Przeciwnie. Uważam, że każdy ma obowiązek kierować się w życiu własnym sumieniem. I należy szanować tego, kto wymaga od siebie więcej, ale też nie oczekiwać, że wszyscy muszą tak samo. Wszak napisano: "Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich." (1 Kor 12,4-11) A także: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą." (Łk 12,48)

Mam smutne wrażenie, że kościół instytucjonalny (właściwie każdego chyba wyznania) za mało zaufania pokłada w człowieku, w jego sumieniu. Wszystkie nakazy praktyk, interpretacje pisma, kanony i katechizmy - zamiast być drogowskazami stają się drutami kolczastymi dla bardzo wielu ludzi. Nie dlatego nawet, że czasem te nakazy są dla nich za trudne do spełnienia, ale dlatego, że nie widzą żadnego głębszego sensu w ich spełnianiu.

No przecież mało kto będzie dyskutował z tym, że Matka Teresa z Kalkuty jest świętą naszych czasów. Nie w sensie kanonizacyjnym, ale uniwersalnego wzorca, dającego się rozpoznać w każdej chyba kulturze i religii. Czy to jednak znaczy, że wszyscy - jak jeden mąż - powinniśmy zostawić wszystko co mamy i jechać do Kalkuty, Afganistanu, Czadu czy gdziekolwiek, aby opiekować się biednymi i chorymi? No, cudownie by było niby. Tyle, że najpierw zabrakłoby biednych, a następnie w biedę popadłaby reszta świata bo w międzyczasie nie byłoby komu produkować leków, żywności czy środków transportu.

Nikt też nie dyskutuje z tym, że ludzie mają różne powołania. Jedni do kapłaństwa czy zakonu z celibatem, ubóstwem, regułą milczenia i co tam jeszcze komu w duszy gra, inni do małżeństwa z ośmiorgiem dzieci. Jedni do nauczycielstwa, inni do śpiewania. I tak sobie można dowolnie długo wyliczać. W samym Kościele Katolickim mówi się o różnych charyzmatach czy to zakonów czy ruchów religijnych: Neokatechumenatu, Odnowy w Duchu Św, Oazy... Podobno kochamy różnorodność. Ale do czasu.

Odnowa w Duchu Św jest dobra bo nasza. Ale popularnie zwani Zielonoświątkowcy już nie, bo to protestanci. Kapłaństwo czy małżeństwo tak, ale jeśli ktoś czuje powołanie do obu to już jest zagubiony. Najwyżej pastorem może zostać, a to przecież nie nasze. To tyle sam Kościół Katolicki.

A czy nie podobnie jest i w innych wyznaniach? Wszak każde (chrześcijańskie i nie) uważa że ma "pełnię praw objawionych" i jest jedynie słuszną drogą, a cała reszta to poganie i tylko cudem najwyższym może w piekle nie zgniją - a i to ostatnie to właściwie osiągnięcie naszych czasów, bo wszak całkiem niedawno innowierców (każdej strony) mordowano, palono i ogólnie nie kochano. Niektórych się morduje wysadza i nie kocha także dzisiaj.

Ta sama schizofrenia jest obecna w nas samych. My też uwielbiamy wskazywać bliźnim jak strasznie błądzą, sami pozostając w pełni przekonani o własnej nad nimi wyższości. Ale czy w tym całym kołowrotku naprawdę o to chodzi kto kogo do czego przekona?

A spróbujmy wszyscy sami siebie pilnować i dać innym spokój, choć na chwilę. Wsłuchajmy się we własne sumienie, rozważmy czego Bóg oczekuje ode mnie, nie od sąsiada. Bo sąsiad innym człowiekiem jest. On może na przykład być powołany do chodzenia do kościoła raz w roku. A dlaczego nie? A skąd ja tak na pewno wiem o co Bogu w jego życiu chodzi i jak go będzie rozliczał? Jeśli ja czuję, że powinienem być na mszy co niedziela, to ja za to przed Bogiem będę odpowiadał, a nie za to ile razy skrytykowałem sąsiada.

I nie. Tym sposobem nie da się udowodnić, że może złodziej został powołany do kradzieży a pedofil do molestowania dzieci. Powtórzę z poprzedniej notki: grzechem obiektywnie jest wszystko, cokolwiek wyrządza krzywdę innym. (Jeszcze mi nikt nie udowodnił, że się mylę.) Tyle, że pod tę definicję podpada także krytykowanie sąsiada...

6 komentarzy:

  1. mamba22:19

    Tak tak, grzech to indywidualna sprawa każdego człowieka i nie nam to oceniać. Ale w takim razie po co komu Kościół? To niech każdy sobie zostanie kapłanem własnej religii i sam siebie sądzi za pomocą własnego sumienia!

    Znowu wracasz do sekciarstwa panie Liam. Bardzo niebezpiecznego sekciarstwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z innej beczki :)

    Swego czasu pisałem na http://palabra.blog.pl - teraz zapraszam do siebie na http://niedowiarstwomoje.blogspot.com

    Pozdrawiam, dodając do linków :)

    T.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mambie jak zwykle się nie podoba :/
    A ja myślę że masz dużo racji Liam. Powinniśmy mieć więcej zaufania i miłości a mniej oceniania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sumienie zostało nam dane od Boga, jak i dusza. Każdy człowiek je ma, tylko czasem je głęboko w sobie że tak się wyrażę - usypia albo zakopuje. Nawet tacy ludzie jak Hitler czy Stalin mieli sumienia, chociaż głęboko uśpione. To z sumienia będą sądzeni ludzie, którzy nie poznali Boga.
    Ale jak to kiedyś powiedział pewien znany kaznodzieja: przy Sądzie Ostatecznym poczujesz się jak ktoś między Matką Teresą a Hitlerem.
    Człowiek jednak nawet jeśli nie usypia swojego sumienia - nie jest już doskonały, jest oddzielony od Boga - chyba że sam odda Mu swoje życie. I nie chodzi tu o wstąpienie do jakiegoś zakonu czy naukę teologii, ale po prostu zwykłe poddanie się pod Jego panowanie i Jego wolę. Duch Święty wtedy prowadzi człowieka i go uświęca... Ale to Duch Święty, a nie człowiek sam z siebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sumienie jest zanikającym "organem" "naszego gatunku" (ale mai się biologicznie napisało).
    Może jakieś leki przywracające go do życia istnieją? To co kiedyś dla mnie było strasznym złem, teraz jest błahostką. Sumienie ewoluuje i co z tym zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Cyceronie. Ja myślę, że to człowiek jako całość ewoluuje, rozwija się i rozwija się także jego sumienie. Osobiście nie widzę w tym nic złego i przypuszczam, że Bóg też nie. W końcu takimi nas stworzył i ciągle się rozwijamy.

    Sumienie warto kontrolować, sprawdzać czy rozwija się w sensownym kierunku i... podążać za nim. Pisałem tu o tym że dla mojego sumienia grzechem jest to, co wyrządza krzywdę. A co Ci mówi Twoje sumienie?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.