niedziela, 16 maja 2010

Grzech

Pod wpływem różnych dyskusji na forach religijnych wszelkiej maści, o próbach pogodzenia reinkarnacji z życiem w niebie, o tym czy Jezus zawisł na krzyżu czy na palu, o wiarygodności kanonicznych Ewangelii versus apokryfów, o teorii ewolucji a Adamie i Ewie... i setkach innych podobnych tematów doszedłem do wniosku (po raz kolejny), że to wszystko tak naprawdę jest nieistotne. Że to sprawy drugorzędne.

Wiara moim zdaniem powinna być sprawą serca, nie rozumu. I nie mówię o sercu jako synonimie emocji, ale najgłębszej ludzkiej jaźni. Doświadczeniem Boga osobowego (lub nieosobowego, jeśli kto woli) w sobie samym, osobistym doświadczeniem. Kiedyś już pisałem o tym, że myślę iż nawet ateizm może być drogą prowadzącą do zbawienia, jeśli człowiek pozostaje wierny swemu sercu.

Cóż to ma za znaczenie, co dokładnie, co do przecinka wydarzyło się 2000 lat temu w Judei? Skąd mamy to dziś wiedzieć i... po co?

We wstępie do Ewangelii wg. św. Mateusza w Biblii Tysiąclecia czytam: "Oryginał aramejski musiał zaginąć dość wcześnie, skoro Ojcowie Kościoła z II w. po Chrystusie znają już tylko grecki przekład Mateusza, lub, mówiąc dokładnie, grecką parafrazę aramejskiego tekstu pierwszej Ewangelii." O Ewangelii św. Marka napisano że była: "Zredagowana chyba między rokiem 60 a 70 jako druga - po aramejskiej Ewangelii wg. św. Mateusza - uchodzi za najstarszą, przynajmniej co do większości zawartego w niej materiału.". O Łukaszu: "Pisze [Ewangelię] dla chrześcijan nawróconych z pogaństwa. Dlatego właśnie opuszcza to wszystko, co było zrozumiałe tylko dla Żydów lub szczególnie przykre dla pogan. By zaś zdobyć sobie tych ostatnich, z wyjątkowym upodobaniem akcentuje rzeczy miłe dla pogan." I wreszcie św. Jan: "któremu już najstarsza tradycja przypisuje autorstwo czwartej Ewangelii (...). Jest to chronologicznie najpóźniejsza spośród czterech Ewangelii. Nie wydaje się jednak, by datę jej powstania można było przesunąć poza 100r. po Chrystusie..."

Parafraza... uchodzi za najstarszą... zredagowana chyba... opuszcza to wszystko... przesunąć datę powstania? Jakież to wszystko niepewne i spekulacyjne. Jak wielu naukowców zwraca uwagę na brak innych historycznych źródeł potwierdzających wydarzenia opisane w Ewangeliach... Nie, ja nie neguję historycznej autentyczności Jezusa. Wskazuję tylko na to, że dosłowna interpretacja Pisma Św. jest oparta na dość kruchych podstawach.

Tak, wiem. W tamtych czasach i tamtej kulturze przekaz ustny był podstawową formą nauczania. Toteż opowieści te, przekazywane z pokolenia na pokolenie były bardzo wierne. Ale wiem też, że mentalność tamtych ludzi była zupełnie inna niż nasza dzisiaj. W takich przekazach nie chodziło o dosłowność, ale o sens, morał, ideę. My dzisiaj jesteśmy nastawieni na fakty, zalewani potokiem informacji, szukamy konkretów. Izraelici cenili metaforę.

Dlatego postanowiłem przyglądać się Biblii, nie tylko Staremu Testamentowi, z pozycji czytelnika baśni z morałem. Nie zamierzam Wam udowadniać, że Jezus nigdy nie istniał, nie interesuje mnie to w tej chwili. Chodzi mi o taki wybieg intelektualny, czysto teoretyczne założenie, by zobaczyć głębszy sens tej historii, zamiast oceniać ją wyłącznie na podstawie badań. Popatrzeć Kto do nas mówi i co nam chce pokazać.

Z takiego spojrzenia wyłania mi się jeden wniosek: Ewangelia mówi przede wszystkim o miłości. Boga i bliźniego. O czynieniu dobra. Jasne, to nic oryginalnego. Ale to naprawdę JEDYNE uniwersalne przesłanie Boga, kiedy odsiać wszystkie wątpliwe fakty.

Zatytułowałem tego posta "Grzech" bo o tym w końcu chciałem napisać. Konsekwencją wyżej opisanego toku myślenia jest wniosek iż grzechem jest to, co wyrządza krzywdę. Nic mniej i nic więcej.

Popatrzcie: zabójstwo, kradzież, obmawianie, zdrada - czy nie pasuje? Dekalog to w końcu tylko powtarzanie tej samej, podstawowej prawdy: drogą do zbawienia jest miłość. Nie namiętność, oczywiście, ale miłość w najszerszym tego słowa znaczeniu. A więc nie fakty, doktryny, dogmaty i przepisy - tylko czynienie innym dobra. Tak?

To teraz walnę. W świetle powyższego grzechem jest aborcja, ale czy eutanazja? Jeśli przeprowadzona nie pod wpływem chwilowego impulsu, ale poważnie rozważona, najlepiej z pomocą psychologa - komu wyrządza krzywdę? Grzechem jest rozpusta w znaczeniu zmieniania partnerów seksualnych. Ale kogo krzywdzi masturbacja? Grzechem jest zdrada małżeńska i rozpad małżeństwa, ale po dokonanym już rozwodzie komu przeszkadza powtórny związek dwojga ludzi?

Ja wiem, ja zawsze byłem dziwny. Potrafiłem długo i rozwlekle spowiadać się z tego, że straciłem nad sobą panowanie i z kimś się pokłóciłem, że zapomniałem wyjść z psem i zwierzak cierpiał, że zawiodłem przyjaciela bo spóźniłem się na spotkanie, wepchnąłem się do kolejki... Kilku kapłanów wywaliło mnie z konfesjonału za opowiadanie dyrdymałów. Naprawdę. A ja już takie skrzywione sumienie mam i wcale nie chcę go zmieniać bo mi z nim dobrze. I tak, popełniam parę czynów, które w oczach różnych kościołów, na czele z katolickim, figurują wysoko na liście "grzechów ciężkich." A ja za cholerę nie widzę w nich żadnego zła.

9 komentarzy:

  1. No witam po krótkiej przerwie i dziękuję wszystkim za słowa otuchy (hej, Peter!). Miło się czuć potrzebnym. I pomyśleć, że nikogo z Was nie znam w realu... Chyba że o czymś nie wiem ;)

    Tak to niestety ze mną jest że zdrowie warunkuje moje życie, również duchowe. W tym tygodniu udało mi się być na adoracji jedynie trzy razy, zamiast siedmiu, z czego tylko dwa to były te pełne godziny. A przez pozostałe dni to i ze zwykłą modlitwą różnie bywało. Ale skoro On ze mnie jeszcze nie rezygnuje (w końcu nadal żyję) to i ja nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. mamba18:16

    No cieszę się niezmiernie że pan Liam wraca do zdrowia i do nas, ale znów sobie cokolwiek pojechałeś tą notką. A już tak miło się robiło.

    Takim sposobem to sobie można udowodnić dowolną tezę i pojęcie grzechu rozmydlić do granic nieistnienia. Bardzo ładnie się spowiadać z przykrości zrobionej koledze, ale eutanazja i wszelkie rodzaje nieczystości to grzechy przeciwko życiu i to dużo cięższego kalibru niż niewysiusiany w porę piesek!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja tym razem pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą, Liam :)

    Otóż Biblia wcale nie jest sfałszowana ani nic z tych rzeczy, a Biblia Tysiąclecia nie jest autorytetem ostatecznym.
    A.N. Sherwin White - historyk starożytności - pisze, że w przypadku Łukasza właśnie potwierdzenia autentyczności są przytłaczające. Jeśli odrzucamy konkrety w Biblii, musimy też odrzucić konkrety w innych księgach starożytności.
    Dr Clark Pinnock, profesor teologii systematycznej w Regent College, stwierdza: "Nie istnieje żaden dokument ze świata starożytnego poświadczony przez tak wyśmienity zestaw świadectw tekstowych i historycznych."
    Biblia nie jest tylko "baśnią z morałem". Taką tezę mieli sceptycy ateistyczni i deistyczni w XVIII i XIX wieku, ale obecnie nie wytrzymuje ona krytyki.
    Brooke Foss Wescott, krytyk i uczony angielski, powiedział: "Gdy weźmie się pod uwagę cały materiał dowodowy, nie będzie przesadą stwierdzenie, że nie ma żadnego historycznego wydarzenia lepiej i bardziej wszechstronnie udowodnionego niż zmartwychwstanie Chrystusa. Jedynie uprzednie założenie, że musi ono być fałszywe, może podsunąć myśl o niewystarczalności dowodu."

    "Ewangelia mówi przede wszystkim o miłości. Boga i bliźniego. O czynieniu dobra." - owszem, mówi o miłości, ale nie tylko. Przecież dobro mogą też czynić ateiści, muzułmanie, świadkowie Jehowy - i często to robią. Chrześcijaństwo nie polega tylko na "byciu dobrym".
    Przytoczę także słowa C.S.Lewisa - byłego ateisty, który chciał obalić chrześcijaństwo i Biblię, a jednak... Po ocenieniu podstaw i materiału dowodowego chrześcijaństwa Lewis stwierdził, że inne religie "nie mają takiego historycznego oparcia jak chrześcijaństwo". Jego znajomość literatury zmusiła go do potraktowania zapisu Ewangelii jako wiarygodnej relacji. "Byłem już zbyt doświadczony w krytyce literackiej, by uważać Ewangelie za mity".

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy na pewno grzechem jest tylko to co "wyrządza krzywdę"?
    Jeśli tak, to dlaczego Adam i Ewa zostali wygnani z Raju? Przecież zerwanie owocu z drzewa samo w sobie nie jest złe. Dlaczego, skoro Biblia mówi że przez grzech przyszło cierpienie i śmierć, to cierpią także maleńkie dzieci które nie zgrzeszyły niczym?
    Błędem jest rozumienie grzechu jako jakiegoś uczynku. Grzech to coś niezgodnego z Bożą wolą.
    W Biblii nie ma też podziału na grzechy ciężkie i lekkie.

    Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym - List do Rzymian 6, 23.

    Czy zatem to, co dobre, stało się dla mnie śmiercią? Przenigdy! To właśnie grzech, żeby się okazać grzechem, posłużył się rzeczą dobrą, by spowodować moją śmierć, aby grzech przez przykazanie okazał ogrom swojej grzeszności - List do Rzymian 7, 13.

    Tylko Jezus może uwolnić od tej skazy. Nie może tego zrobić za nas nikt ani nic - żaden człowiek, choćby najświętszy i najlepiej wykształcony, ani żaden religijny rytuał czy nawet dobry uczynek.
    Inaczej sprawa wygląda u ludzi, którzy nie poznali Boga, bo np. mieszkają gdzieś w afrykańskim czy amazońskim buszu i dla nich bogiem jest drzewo albo skała. Oni będą sądzeni ze swojego sumienia, bo każda kultura ma jakiś zbiór norm, który jednak w większości przypadków jest uniwersalny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielu próbowało datować Nowy Testament na okres ponad sto lat po Chrystusie, lecz skończyło się to żałosną porażką. Paul L. Maier, profesor historii starożytności na Western Michigan University, pisze: "Argumenty, jakoby chrześcijaństwo tworzyło mit wielkanocny w ciągu bardzo długiego czasu lub że źródła zostały spisane wiele lat po wydarzeniach, są po prostu niezgodne z faktami".

    Analizując wypowiedzi wielu krytyków Nowego Testamentu, William Albright napisał: "Jedynie nowocześni uczeni, którym brakuje zarówno metody, jak i perspektywy historycznej, mogli utkać taką sieć spekulacji jak ta, którą niektórzy krytycy otoczyli przekazy Ewangelii". Własny wniosek Albrighta brzmi: "Okres od dwudziestu do pięćdziesięciu lat jest zbyt krótki, by mogły się pojawić jakieś zniekształcenia istotnej treści, a nawet specyficznego słownictwa, którym posługiwał się Jezus". Dr J. N. D. Anderson stwierdza: "Jest niemalże bezsensowne mówić o legendzie, gdy ma się do czynienia z naocznymi świadkami".

    Izraelici to prawda, cenili sobie metafory, ale w przypadku akurat Nowego Testamentu (Starego zresztą też) jest bardzo wyraźnie powiedziane, gdzie mamy do czynienia z przypowieścią, która rzecz jasna ma sens alegoryczny, a gdzie nie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Liam, nie traktuj mojej wypowiedzi jako atak na swoją osobę czy na księży, ale po prostu jako niezgodę :) Po prostu dla mnie Pismo jest jedynym autorytetem w sprawach wiary. I miewam nieraz podobne dylematy do Twoich, a kto nie ma? Tak naprawdę nikt nie jest z nas doskonały, doskonali będziemy dopiero po zmartwychwstaniu. A z for internetowych już dawno zrezygnowałam (oprócz jednego, ale i na tym udzielam się rzadko), bo szkoda czasem nerwów i czasu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aj, wiedziałem, że kto jak kto ale Zimbabwe się ze mną nie zgodzi! :) I fajnie - pogadajmy.

    Przede wszystkim ja nie udowadniam że Biblia jest sfałszowana, pokazuję tylko że nie musi być traktowana dosłownie. A to jak kto ją traktuje, to każdy ma prawo do swojego zdania. Rozumiem, że dla Ciebie jest to ważne, w porządku. Mnie akurat w tej chwili, to jest na tym etapie mojej drogi, to nie jest potrzebne.

    Jedyne z czym w Twoim komentarzu chciałbym polemizować, to stwierdzenie: "Przecież dobro mogą też czynić ateiści, muzułmanie, świadkowie Jehowy - i często to robią." No, dokładnie tak jest i właśnie o tym mówię. Tobie to chyba nie przeszkadza? Wiesz, ja polemizuję głównie z katolicyzmem, ale Ty piszesz szerzej, jakby o wyższości chrześcijaństwa nad innymi wyznaniami i światopoglądami. Ja nie mam takich aspiracji. Nie twierdzę że chrześcijaństwo polega na byciu dobrym: ja wysuwam tezę, że zbawienie polega na byciu dobrym. Obojętnie w co się wierzy czy też nie. I naturalnie przyjmuję, że się nie zgodzimy. Spierać się tu nie ma sensu: na tym świecie niczego sobie nie udowodnimy, a po śmierci wszyscy przekonamy się kto miał rację. Choć ja akurat mam nadzieję, że wtedy to nie będzie miało żadnego znaczenia. ;)

    Co do grzechu pierworodnego, to znam różne interpretacje. Znaczy Twoja jest taka, że to nieposłuszeństwo wobec Boga? No, w takim razie jest to zło, gdyż nieposłuszeństwo rodzicom rani ich. Inne warianty z którymi się spotkałem to pycha, bo Ewę skusiła obietnica, że będą jak Bóg. Pycha również potrafi ranić. Kolejne - to kłamstwo oraz obłuda (zrzucanie winy jedno na drugie). Oba krzywdzące. Swoją drogą, moje przemyślenia na temat grzechu są bardzo świeże. Byłbym zainteresowany, gdyby ktoś spróbował je ze mną przetestować. Znaczy popatrzeć co i na ile mieści się w takiej definicji. Jeśli się zaplączę, to znaczy że gdzieś pobłądziłem ze swoją logiką.

    Ze stwierdzeniem, że jedynym naszym odkupieniem jest Jezus dyskutować nie zamierzam. Dla chrześcijan jak najbardziej. Z tym, że tych "innych" nie ograniczałbym do buszu czy sawanny. Mamy wolną wolę i jako wolni, mamy prawo wybierać. Inną kwestią jest, czy słusznie, ale ja nie wierzę w Boga, który potępiłby kogoś, kto w dobrych intencjach wybiera inny światopogląd wyłącznie na tej podstawie, że wyznaje złą doktrynę. Mam nadzieję, że podziały tworzymy my, ludzie, a On jest ponad to... Sama zresztą mówisz o uniwersalizmie moralnym.

    I... ech, moja miła. Nie piszesz nigdy w formie atakującej, czemu miałbym tak to odbierać? Wszak można się nie zgadzać bez wdeptywania się nawzajem w błoto. A ja się lubię nie zgadzać, bo wtedy więcej myślę i dowiaduję się co sądzą inni, często mądrzejsi ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chrześcijaństwo to nie tylko światopogląd czy religia ;) To styl życia. Chociaż są ludzie, którzy zrobili z niego religię i cóż... Stąd niestety niewierzący mają takie a nie inne podejście do chrześcijan. Kiedyś mój przyjaciel mi mówił o kazaniu, gdzie właśnie padła odpowiedź na pytanie - dlaczego niewierzący są aż tak zdystansowani do ludzi nawróconych? Odpowiedź jest prosta - styl życia. Dlaczego w czasach Jezusa tylu ludzi Go słuchało, chociaż mówił nieraz rzeczy które no... Ocierały się o skandal :) Jezus był Bogiem, owszem, ale był też człowiekiem. I to była świętość, której nie da się podrobić. I była to też świętość inna, niż się dzisiaj lansuje.
    Co do uniwersalizmu moralnego - owszem, to prawda. Ciekawe badania przeprowadzili religioznawcy odnośnie Pigmejów - okazało się, że ich zasady moralne są bardziej czyste i wzniosłe niż innych ludów żyjących dookoła nich, które są wyżej rozwinięte pod wpływem społeczno-technicznym. To taka ciekawostka :) Ciekawe jest też to, że u wielu ludów powtarzają się te same opowieści co w Biblii - o potopie, o grzechu pierwszych ludzi itd. Np. Somalijczycy chociaż nie mieli kontaktu ani z Żydami, ani z chrześcijanami etiopskimi - już w epoce przedislamskiej byli monoteistami.
    Trudno mówić o wyższości takiej czy innej chrześcijaństwa. O, ujmę to inaczej: gdyby wszystkie światopoglądy były rzeczywiście tak samo równe, po co Jezus kazałby nam iść i głosić Ewangelię? A Wielki Nakaz Misyjny nie obowiązuje wyłącznie misjonarzy gdzieś w Afryce :) A że nie wszyscy chcą przyjąć Ewangelię, to już inna sprawa.
    Pogląd o równości wszystkich przekonań tak naprawdę wywodzi się z ideologii New Age. Wiem o tym, bo siedziałam w tym kiedyś głęboko po uszy. Co nie znaczy też, że mamy każdego nawracać od razu mieczem albo toczyć wojny krzyżowe. Po prostu - dawać przykład swoim życiem i rozmawiać z miłością. Miłość jest więcej warta niż najmądrzejsze spory teologiczne, a życie pełne świętości zawsze przyniesie owoc. A ludzi o innych poglądach - po prostu akceptować ich takimi, jacy są, bo czy można lepiej wyrazić miłość bliźniego? Co nie znaczy od razu zgadzania się z nimi.
    Cieszę się że mimo nieraz skrajnych różnic w poglądach możemy się dogadać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A, bo widzisz. Różnice w poglądach to sobie możemy mieć, ale jeśli szanujemy się nawzajem, to nie ma chyba nic bardziej wartościowego w sferze intelektualnej. Szkoda, że to takie rzadkie...

    Pod Twoim tekstem o miłości to ja się z kolei podpisuję wszystkimi czterema łapami. :D

    A co do niewysiusianego pieska, drogi mambo, gdybyś spojrzał w jego piękne, wierne oczy i zobaczył smutny, łagodny wyrzut, to zrozumiałbyś może więcej niż przeczytawszy kilkadziesiąt uczonych traktatów o miłości. A wdzięczność i radość ze spaceru - bezcenna. :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.