poniedziałek, 3 maja 2010

Bo żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk... (Flp 1,21)

Mocne słowa. Tak się może czasem prześlizgują jak słuchamy tego fragmentu, a dziś uderzyły mnie jak obuchem. Czy to w moim życiu prawda? Czy to się wydarza? Co to dla mnie znaczy?

Żyć tak, żeby Chrystus był najważniejszy. Jak ja ustalam swoją hierarchię? Czy najpierw jest „ja”, potem syn, potem ukochana kobieta i jej życie, potem mój ojciec, reszta rodziny i przyjaciele? Czy też przed „ja” jest jeszcze to najważniejsze miejsce – święte świętych?

A śmierć? Czy umiem uwierzyć w zbawienie tak dożylnie? Do końca, do żywego mięsa, bez żadnych wątpliwości? Zobaczyć i doświadczyć realnie, na całym ciele, że śmierć nie jest końcem, a dopiero początkiem życia? Tego prawdziwego życia?

Skończyłem czytać „Podróż pragnień” Johna Eldredge'a. Nie będę zdradzał zbyt wiele, bo może ktoś z moich czytelników zechce sięgnąć po tę pozycję i zachwycić się nią... Powiem jednak, że autor wiedzie nas przez odkrywanie najgłębszych tajemnic naszego serca, namawia byśmy ich szukali i strzegli zamiast mamić się zaspokajaniem zachcianek, a na końcu umieli poddać się i oddać to wszystko Bogu. Nie tak, jak to zwykle robimy: „Panie Boże pozwól,” ale tak jak Jezus w Ogrójcu: „Nie moja, lecz Twoja wola, Ojcze.” Tak właśnie żyć znaczy Chrystus. A jeśli pamiętamy o zysku to i śmierć nam niestraszna. Czy umiemy tak zaufać? Tak oddać siebie?

Łatwo się mówi, że trzeba zaufać Bogu. Niektórym nawet udaje się przez jakiś czas rzeczywiście ufać. Że On da to, czego pragniemy, że wysłucha, że nie zawiedzie... i ponosimy klęskę, bo akurat to, czego tak najusilniej pragnęliśmy, to nasze wymodlone, wybłagane – tak przecież Jemu zawierzone... rozpada się. Ginie. Zostajemy z pustką i przerażeniem... No jak to? Tak przecież ufaliśmy?

A mnie się wydaje, że to zaufanie musi iść głębiej. Że trzeba, jak to Eldredge pisze – oddać naprawdę, poddać się Bogu nie na to licząc, że On postąpi zgodnie z naszą wolą, ale zrezygnować z tego dla Niego. Tak do końca. Amen. Niech mi się stanie według słowa Twego...

Znaczy nie można mieć własnych planów, miłości, pragnień... Nie, te pragnienia On przemieni. Bo my tu, na ziemi, skazani jesteśmy na namiastki. Wszak żyjemy w Matrixie, pamiętacie? Więc ten pyszny stek na talerzu, to nie prawdziwy pokarm, tylko ersatz jakiś. Pilnując swego serca może uda nam się odkryć to, czego rzeczywiście pragniemy i co On pragnie nam ofiarować. Miłość, a nie namiastkę miłości. Radość, a nie tylko wesołość. Bezpieczeństwo a nie tylko poczucie stabilizacji. Trzeba więc zrezygnować z tych pozornych pragnień, wsłuchać się w swoje serce i zobaczyć, doświadczyć tego, co jest nam przeznaczone od stworzenia świata...

Nie wiem, czy umiem. Nie jestem doskonały. Jestem – jak mówi tytuł tego bloga – w drodze. Ale czuję, że zbliżam się do momentu, kiedy będę mógł oddać Mu to, na czym mi najbardziej zależy. Największy plan, największe marzenie obecnie w moim życiu. Oddać, czyli zrezygnować z własnej działalności, własnych starań. Nie w sensie zaprzestania wszystkiego ale w przestrzeni serca. „odpuścić to.” Zgodzić się na to, że jeżeli On zechce mi to odebrać, to w porządku. A w ogóle to zamknąć oczy i dać się poprowadzić. Zaufać i uwierzyć, że jeśli trzaśnie, to dlatego, że jestem ukochany przez Niego. Że On wie lepiej, lepiej zna moje serce, wie która droga jest dla mnie. Jeśli to ta, której ja teraz pragnę, to fajnie. Ale jeśli inna, to może zaboli, ale wyjdzie mi na dobre. Bo żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk...

7 komentarzy:

  1. Są ludzie, którzy uważają że trzeba tylko wierzyć w to że jest Bóg. Ale przecież deiści czy mormoni też w to wierzą, mało tego - Biblia mówi że i "demony wierzą i drżą".
    Trzeba oddać Bogu wszystko. On zna nasze możliwości, jest też cierpliwy. Ale nie wiemy nigdy kiedy zabierze nam to, co dał - życie na tej ziemi. Życie tutaj powinno być jakby szkołą do życia w nowej rzeczywistości, jaką będzie Nowa Ziemia...
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. darko00:21

    Odkąd pamiętam, nieprzyjemnie uderzała mnie koncepcja wiary, która często w praktyce sprowadzała się niejako do "książki życzeń i zażaleń". Uprzedzając protesty: Liamie, nie jest to bynajmniej krytyka skierowana do Ciebie, tylko uogólniony wniosek na podstawie obserwacji wielu osób deklarujących się jako wierzące (wielu, czyli nie wszystkich - gwoli uprzedzenia kolejnych protestów). "Boże, daj mi..." "Daj"?! Wbrew pozorom definicję miłości da się zawrzeć w jednym słowie: dawanie. Tylko i aż. Dawanie, bez warunków i zastrzeżeń, to jedyny aspekt miłości, który ją odróżnia od innych uczuć. Ufanie, że Bóg "da to, czego pragniemy, że wysłucha, że nie zawiedzie"... A co to ma wspólnego z miłością i wiarą w boski plan? Niby dlaczego miałby to wszystko dawać? Że niby wymodlone i wybłagane? W moich uszach brzmi to trochę jak podejście dziecka do spełnienia jego dziecięcych pragnień i fantazji przez rodzica, który jednocześnie zupełnie inne względy musi mieć na uwadze. Zranione w swoim niespełnieniu dziecko może jednocześnie kochać rodzica i mieć żal do niego żal, ale, drodzy Państwo, jesteśmy przecież dorośli.

    [Nie udzielałem się dotąd zbytnio, więc dla przypomnienia dodam, że jestem przez większość życia niewierzący (ok. 20 lat), jednak jednym z moich fundamentów jest wierność swoim zasadom i wcielanie ich w życie, czyli w skrócie: dążenie do prawdy o samym sobie, przeżywanie autentycznego siebie i różnych płaszczyzn prawdziwych, pogłębionych więzi z innymi osobami, przy zrozumieniu dla zwykłych ludzkich ułomności i słabości, skoro nikt nie jest od nich wolny.]

    "Pustka i przerażenie"... Przy czytaniu tej notki nasunęło mi się na myśl odejście Jana Pawła II. Człowieka, którego wprawdzie nie traktowałem jako swój autorytet, ale bardzo szanowałem jako wybitną osobowość i wielkiego Polaka. Był donośny lament i ogólna żałość, wręcz narodowa histeria. Rozumiem ludzki ból po stracie kogoś bliskiego, ale brakowało mi w tym wszystkim choć trochę podejścia typu: "Panie, dziękujemy Ci, że był z nami. Że zabrałeś Go do Siebie. Że już nie cierpi, bo był taki schorowany. Że pozwoliłeś Mu przeżyć długie, pełne i bogate życie. Że dałeś Mu dar spełnienia. Ogromnie dziękujemy Ci za to wszystko". Nie wiem, może nie dość uważnie patrzyłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyby zechciał odebrać ci syna..też w porządku?
    Nie jestem pewna czy człowiekowi tak naprawdę do końca tu na ziemi uda się zaufać..łatwiej oddać własne życie,niż godzić się na stratę kogoś(syn,przyjaciel..itd)..łatwiej zgodzić się na mieszkanie pod mostem,gdy jesteś sam..gorzej patrzeć i mieć świadomość,że razem z tobą zamieszka tam twoja rodzina..łatwiej przyjąć biedę gdy dotyka ciebie..trudniej gdy dotyka to twoją rodzin e,gdy twoje dzieci są wyśmiewane,pokazywane palcami.
    ..w życiu ludzkim mamy przyjaciół-kto jest naszym przyjacielem?..ten który zawsze poda nam dłoń.który otworzy drzwi nawet w środku nocy..który gdy trzeba zrezygnuje z czegoś ,aby pomóc nam...a jak często mówimy..przyjaciel mnie zawiódł?..potrzebowałem go,tylko on mógł pomóc-a jego nie było...potrzebowałem schronienia..a on nie otworzył--co czujemy?..nadal jest naszym przyjacielem?,takim serdecznym?,takim za kogo w ogień skoczymy?--nie koniecznie i nie zawsze.
    Bóg jest naszym PRZYJACIELEM,Jezus sam nas przyjaciółmi nazwał..to chyba proste,że ufając mamy na myśli dobro?..że tracą c pracę,liczymy w skrytości ducha.że to nie potrwa długo,że utrzymamy rodzinę..mówimy"Bądź wola twoja".a;le naprawdę myślimy o tym,że nie znajdziemy pracy?,że nie wyżywimy rodziny?,że być może właśnie w tym czasie zachoruje nam poważnie dziecko?.że być może jest stracimy?
    Ja staram się ufać..naprawdę..a jednak niejednokrotnie czuję lęk..bo wiem,że JEGO drogi nie są naszymi drogami..bo może boleć--często Go proszę,żeby nie wystawiał mojej wiary na próbę..a na pewno,nie kosztem moich najbliższych-bo nie jestem pewna,a raczej jestem pewna..że łatwo mogłabym GO zdradzić

    OdpowiedzUsuń
  4. "Gdyby zechciał odebrać ci syna..też w porządku?"

    Nie tylko mnie. Już Abrahama tak próbował... Nie jestem jeszcze takim zuchem, żeby twierdzić z całą mocą że tak, że w porządku. Ale uczę się. W końcu, gdyby odebrał go MNIE, to jeszcze nic złego. Ważne, że byłby z Nim. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabawne jest to, że też ostatnio odkrywam ten sam wymiar Zaufania.
    Z tego gdzie na razie zaszedłem mogę powiedzieć Ci z całą pewnością, idziesz w dobrą stronę.

    A Hiob stracił przeca synów i córki. Nie tak jak Abraham, "miał stracić", ale stracił.
    Wiedział, jednak, że Bóg ma plan.
    I zresztą sam Jezus mówi o liliach i ptakach, że skoro im Bóg daje to, czego potrzebują, to czemu ma nie dać Nam?

    Tylko, że to musi być wiara, a nie slogan.
    To jest trudne.
    I trzeba się pilnować, by tego nie zgubić.

    Z drugiej strony dziękuje Ci Liam, że umocniłeś mnie. Teraz wiem, że nie tylko mnie nauczył ufać, a to oddala mnie o krok od obłędu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę. Teraz to ja dostaję obłędu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. mamba00:46

    A z czego tu obłędu dostawać? Piękne to zaufanie jeśli w czynach a nie tylko w słowach i uczuciach.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.