poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Pozamiatać Panu Bogu

"Czy Ty chcesz Pana Boga uwieść, czy Mu tylko pozamiatać?" Takie pytanie zadałem ostatnio mojej Pani w kontekście książek Johna Eldredge'a, które oboje wciąż przeżywamy, a zwłaszcza "Pełni serca" i "Podróży pragnień". Zdaję sobie sprawę, że bardziej popularne są dwie inne pozycje tego autora, skierowane odpowiednio do kobiet: "Urzekająca" i mężczyzn: "Dzikie serce." Jednakże te dwie o których mówię, nie różnicując już tak bardzo płci, mówią po prostu o relacji Boga z człowiekiem. I mówią właśnie w kategoriach romansu, proszę się więc nie gorszyć.

Nie chodzi naturalnie o "romans" w popularnym tego słowa znaczeniu - relacji pozamałżeńskiej. Ale o siłę napędową nie tylko naszej cywilizacji, ale całej natury. O to pragnienie, które nieuchronnie pcha do siebie przedstawicieli przeciwnych płci. Samo Pismo Święte mówi o relacji Chrystus - Kościół w tym właśnie kontekście.

My oboje wciąż jesteśmy trochę na etapie Johna Gray'a ("Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus") i właśnie Eldredge'a. Próbujemy zgłębić relacje między sobą i nasze relacje z Bogiem. I właśnie to zdanie wynikło z rozmowy o naszych odmiennych rodzajach duchowości. Pewnie oberwę za nadmierne wywnętrzanie się, ale i mnie to pomogło coś zrozumieć, więc proszę o wyrozumiałość. ;)

Zatem moja Pani stwierdziła, że ja bardziej poszukuję osobistej relacji z Bogiem, podczas gdy Ona najpierw dba o to, by być wobec Niego w porządku. A ja właśnie tym zdaniem z początku notki odpowiedziałem.

Ja sam często porównywałem relacje Bóg-człowiek do relacji rodzic-dziecko i wiele dzięki temu zrozumiałem. Tu idziemy o krok dalej, porównując te stosunki do relacji kobieta-mężczyzna. Toteż zadałem tytułowe pytanie z tą właśnie myślą. I pytałem dalej: czy uważasz, że dla mnie ważniejsze byłoby, gdybyś mi mieszkanie wysprzątała, ubranie wyprała i obiad ugotowała (mniam!), czy raczej świadomość, że doceniasz moje starania o Ciebie, moje wysiłki, mnie jako człowieka? No właśnie.

I odwracając tę sytuację: czy czułabyś się szczęśliwa, gdybym ja wykonywał wszystkie swoje obowiązki, płacił rachunki, przywoził dziecko z przedszkola, naprawiał dach, itd, ale przestałbym zabiegać o Ciebie, zdobywać Cię i uwodzić? Ciekawe, prawda?

Bo o tym właśnie mówi John Eldredge w swoich książkach. (wiem, robię się nudny, ale ten gość naprawdę ma łeb na karku, serce na swoim miejscu i kocha Boga - sprawdźcie sami, jeśli mi nie wierzycie). O tym, że chrześcijaństwo to nie jest wezwanie do przestrzegania kodeksu moralnego. To wezwanie do miłości, do pasji, do pragnienia. To moralność wypływa z miłości, a nie odwrotnie!

Po raz kolejny za moim mistrzem odkrywam, że Bogu chodzi o nasze serca najpierw, zanim zacznie Mu chodzić o nasze życiorysy. Bo wszak jedno i drugie jest ważne. No, jasne, dobrze mieć wysprzątany dom i kochającą żonę. Ale same lśniące posadzki nie utrzymają niczyjej miłości, prawda?

Nie chcę przez tę notkę wcale powiedzieć, że moje podejście do Boga jest w jakikolwiek sposób lepsze. To nie tak. Ja jestem strasznie nieporządny. Znaczy w swoim bałaganie wszystko znajdę, ale nie o to chodzi. Ja potrafię nie pójść w jakąś niedzielę na mszę bo akurat... "nie mam nastroju" a za to będę przez tydzień chodził codziennie na przykład. Albo zmawiał co wieczór różaniec w jakiejś intencji a potem ledwie się przeżegnam przed spaniem. Nie wiem, czy to sposób na Niego, na relację, na miłość. Ale taki jestem.

Moja Pani za to jest bardzo obowiązkowa. Jak się czegoś podejmie, to można na mur beton być pewnym, że choćby padała na swój śliczny pyszczek, to wykona co obiecała. Tylko... no, właśnie. To piękne jest, kiedy mam świadomość, że to wypływa z miłości, a nie wyłącznie z poczucia odpowiedzialności. Przecież my wszyscy chcemy być kochani, a nie tylko być dla kogoś obowiązkiem, prawda? On chyba też... "Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał..."?

Potem jeszcze myślałem, że ta relacja z Bogiem jest chyba różna u kobiet i u mężczyzn. Bo ja uwodzić nie umiem - znaczy na taki kobiecy, kokieteryjny sposób. Ja umiem za to starać się, zabiegać, nalegać, nawet być uparty jak kozioł, jeśli mi na czymś zależy. I często moje stosunki z Nim tak właśnie przebiegają. Troszczyć też się umiem, choć On mojej troski nie potrzebuje. Ale to moje chodzenie na jutrznię w poście na przykład było takim czymś chyba - jak bukiet tulipanów dla mojej Damy bez żadnej okazji poza tym, że ona lubi te kwiaty. Albo wpadanie po drodze ze sklepu na parę minut adoracji.

A ten kobiecy sposób na Boga? No nie wiem do końca, to będę musiał Jej zapytać. Może dzielenie się z Nim emocjami każdego dnia? Wylewanie swoich trosk przed Nim bez zahamowań, bez strachu że On uzna że jesteś nie dość albo za bardzo? Kilka Pań mnie tu podczytuje, może Wy mi odpowiecie?

* * *


Przypominam o Okruszku - tu obok. Kliknięcie na bochenek chleba na ich stronie to 10 gr dla najbardziej potrzebujących. :)

9 komentarzy:

  1. mamba08:38

    Uwodzić Pana Boga? To jest już zupełnie protestancka mentalność drogi panie Liamie, zdajesz sobie z tego sprawę? Trąci zielonoświątkowcami.

    Miłość, romans, zachwyt, zdobywanie, wszystko ładnie i pięknie tylko gdzie tu miejsce na wiarę? I co jak się ten zachwyt skończy? Bo taki stan zakochania jaki opisujesz nie trwa wiecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A cóż złego w zielonoświątkowcach? Ja tam zawsze ich podziwiałem za wewnętrzną radość i prawdziwą pogodę ducha. Oto chrześcijanie po których prawdziwie widać że Ewangelia jest Dobrą Nowiną - oni przynajmniej potrafią się z niej cieszyć!

    A stan zakochania, drogi Mambo, to niekoniecznie to o czym ja tu piszę. Są ludzie, którzy widzą tylko dwa rodzaje miłości: zakochanie (to dziecinne, hormonalne i w ogóle be) oraz miłość dojrzałą (troskę, poświęcenie i ogólnie garb straszliwy). I zaczynam mieć wrażenie, że dlatego właśnie tak wiele małżeństw się rozpada. Bo miłości z obowiązku nikt długo nie zniesie...

    Zobacz, te prawdziwie szczęśliwe, długoletnie małżeństwa są nadal w sobie zakochane. Z ich miłości, jakkolwiek dojrzałej, nie ulotnił się romans. Nadal są dla siebie atrakcyjni i pożądani, zapatrzeni w siebie, choćby mieli po siedemdziesiąt lat.

    I to jest ten trzeci rodzaj miłości - o tym piszę i tego życzę Tobie i wszystkim moim czytelnikom. Zarówno w relacji z Bogiem jak i bliźnim. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść…” (Jr 20,7) :)

    jeśli relacja czlowieka z Bogiem powinna być taka jak z przyjacielem, to wydaje mi się, że większość kobiet właśnie rozmawia z Nim o wszystkim... szuka pociechy i ukojenia w modlitwie :)
    poza tym... wiara w Boga może być równa zakochaniem w Bogu :) nie odrywajmy uczucia miłości od wiary... przecież to wszystko się ze sobą łączy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny ten fragment o lśniących posadzkach. Faktycznie niesamowicie piszesz Liam.

    OdpowiedzUsuń
  5. mamba18:28

    A Liam jak zwykle sobie mitologię tworzy. Własną klasyfikację miłości teraz wynalazłeś? Ha! O takiej jeszcze nie słyszałem. No ale jest ostatnio modna trzecia płeć, trzeci wiek to można i trzecią miłość ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. To chyba właśnie taki Przyjaciel żeby wysłuchał, poradził, pocieszył jak smutno jest. Żeby był mądry i silny i żeby zawsze można było na Niego liczyć.
    I mnie się bardzo podoba ten opis mambo. Właśnie tak! Trzeci rodzaj miłości. Szkoda mi cię jeśli nie rozumiesz o co Liamowi chodz!

    OdpowiedzUsuń
  7. No widzę że protestanci przywołani do tablicy zostali :)
    Nie, my nie uwodzimy Pana Boga bo i czym mielibyśmy Go uwieść? Naszymi grzechami? Przecież w Księdze Izajasza sam mówi że nawet to, co w naszych oczach jest dobre i nawet moralne, w Jego oczach jest jak szata skrwawiona. Ale Ojciec w swojej doskonałej miłości nie chce, aby ktokolwiek był potępiony. Dlatego dał nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który na krzyżu zginął za wszystkie nasze grzechy. Bo to one przybiły Go do krzyża, nie Rzymianie ani Żydzi.
    Książki nie znam, ale hmmm myślę że co człowiek to inna relacja. Najważniejsze, aby była głęboka i szczera. Przecież każdy choć raz w życiu zadaje sobie pytanie: Jest Bóg czy Go nie ma? A jeśli jest - to co to dla mnie znaczy?
    Przed chrztem odbywały się rozmowy z pastorem, człowiekiem notabene bardzo wykształconym i obytym w świecie - z wykształcenia teologiem i religioznawcą. Czy się różni chrześcijaństwo od innych religii? Przecież każda ma zasady moralne. Moralni są też niewierzący. Wcielenie? Ale wiele religii opisuje wcielenia swoich bogów. Więc co?
    Miłość. Tylko w chrześcijaństwie jest nakaz (!) miłości nawet wroga.
    Oczywiście, są też inne różnice, ale to temat rzeka :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy20:58

    ciekawy post :) myślę, że często bardziej chcemy być przez Boga zdobywani, a zapominamy o Nim, o Jego uczuciach, o tym, że On także chce być przez nas adorowany.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję, emce - i witaj. Tak, zgadzam się z Tobą że często nasza postawa jest zbyt roszczeniowa. A jeżeli już coś dajemy, to najczęściej z myślą o tym, co dostaniemy w zamian. Niewiele ma taka postawa wspólnego z miłością. Pierwszą, drugą czy trzecią ;P

    @Zimbabwe

    Zawsze mnie fascynuje poznawanie poglądów innych. Muszę się przyznać że ja, podobnie jak mamba, też miałem zawsze wrażenie że protestanci jakoś "lżej" podchodzą do Boga. W sensie lekkości serca mówię, nie traktowania mniej serio. Ciekawe jest to, co piszesz.

    Ale grzech? Nie rozumiem w czym miałby przeszkodzić? Przecież On wie że jesteśmy grzeszni i kocha nas mimo to? Twoje dziecko czy partner także nie musi być idealne, żebyś się nimi zachwycała. A my jesteśmy Jego dziećmi, jakkolwiek niesfornymi.

    Ja nie mówię, że mamy zapominać o swojej grzeszności przecież. Tylko nie zapominać, że On jest silniejszy od grzechu, on już ten grzech odkupił, przebaczył i zapomniał. A zachwytu jesteśmy godni, bo jesteśmy Jego obrazem na ziemi. Fakt, brudnym, ale nic doskonalszego od nas nie stworzył - przynajmniej tutaj?

    Powiesz co jest innego w Twoim patrzeniu na to?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.