piątek, 23 kwietnia 2010

Nie igram

Przyznam że smuci mnie trochę polemika, jaka rozpętała się pod moim ostatnim wpisem. O jakość miłości... Czuję się wywołany do tablicy pod zarzutem, że propaguję coś w rodzaju "wolnej miłości" wobec Boga. Wolnej od refleksji nad własnym życiem. A to piramidalna bzdura.

Wywołany, odpowiedziałem przekornie że tak, uważam iż miłość wystarczy. Pytanie jednak wciąż aktualne - jaka miłość? Ja zresztą nigdzie na blogu nie twierdziłem, że "tylko miłość." Sformułowałbym to inaczej: "najpierw miłość."

Tak jak pisałem o niebezpieczeństwach nadmiernej pokory, tak może powinienem napisać o kochaniu. Bo ma rację Mister T, zwracając moją uwagę na odwlekanie nawracania. Tyle że ja widzę też drugą skrajność, i o niej piszę: nawracanie bez miłości.

Nie zgadzam się, że kochając Boga można wpaść w pułapkę lekceważenia Jego miłosierdzia, swoistego planowania grzechu. Owszem, można, ale nie ma co mówić wtedy o miłości, raczej wyrachowaniu. Fakt, z tego samego powodu można i małżeństwo popełnić, tylko... co to ma do rzeczy?

Ładnie napisała Zimbabwe: "wypełnieniem wszystkich przykazań jest miłość." Cóż więcej można tu powiedzieć? Jeśli kocham - naprawdę, nie na pokaz - to jestem szczery i uczciwy, robię wszystko na co mnie stać, nie stosuję wobec siebie żadnej taryfy ulgowej, żadnego "jak kocha to wybaczy." Nie, bo jeśli kocham to nie chcę ranić. Tak samo Boga jak człowieka. Proste? Proste. Widać jednak, nie dla wszystkich.

Ja widzę za to coś odwrotnego. Widzę wokół siebie wielu ludzi, którzy wypełniają prawo i przykazania żeby sobie jakoś zasłużyć na Bożą miłość i miłosierdzie. I taka postawa mnie smuci. Znów Zimbabwe (coś jednak mam do tych protestantów) napisała, że trudno uwodzić Boga swoją grzesznością. I w tym kontekście ma rację: choćbyśmy na głowie stawali, sami się nie zbawimy, nie zasłużymy, nie wybielimy.

Moim zdaniem prawdziwą sztuką jest trwać w prawdzie o sobie - i dalej kochać Boga. Mieć świadomość własnej słabości ale nie pozwolić by przesłoniła ona rzeczywistą moc Boga, fakt że On jest mocniejszy od naszego grzechu.

Może z innej beczki. Jaka miłość jest w związku, jeśli mamy wobec partnera oczekiwania, że on się zmieni, że będzie inny, lepszy? Jeśli kochamy "pod warunkiem że ona/on..."? Mało tego przykładów wokół? Oczekujemy że po ślubie on nie będzie pił, przestanie ganiać z kolegami na piwo, że ona spoważnieje i zajmie się domem, dziećmi? Dla mnie to nie miłość bo miłość to przede wszystkim akceptacja drugiego człowieka. Całkowita: razem z wadami. Jeśli nie akceptuję, to nie kocham. I tyle.

Tym właśnie usiłuję się z Wami podzielić. Bo odkryłem, że Bóg właśnie tak nas kocha: razem z wadami. On nie wymaga, żebyśmy się zmienili, spoważnieli, ewentualnie nawrócili się i wtedy może porozmawiamy o zbawieniu... Nie! On nas kocha już, teraz. Ciebie i mnie, razem z tym całym bagnem naszych grzechów. I pragnie tylko, żebyśmy Mu odpowiedzieli tym samym. Czemu tak trudno to pojąć?

Przecież to nas nie zwalnia od odpowiedzialności, od pracy nad sobą. Przeciwnie chyba! Skoro kocham to chcę być dla ukochanej czy ukochanego dobry, najlepszy jak tylko potrafię. Dlaczego nam trzeba w kółko tłumaczyć abecadło miłości? Powiedzcie sami, czy to nie smutne?


9 komentarzy:

  1. mamba08:51

    Liam rozmywasz się. Dobrze ci szło do tej pory ale teraz zaczynasz się powtarzać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i tak, Mambo... Mam sporo na głowie ostatnio. Chyba potrzebuję urlopu :)

    Dzięki za krytykę, jak zwykle niezawodna. Nauczyłem się chyba na niej polegać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Liam, mnie napisałeś, że chyba opacznie Cię zrozumiałem - a może raczej rozszerzyłem pojęcie "miłość" na coś, co Twoim zdaniem nią nie jest - ale teraz to Ty opacznie rozumiesz mnie :)

    Mnie bynajmniej nie chodziło o "jakość miłości". Sednem i przedmiotem tej mojej refleksji, którą podlinkowałeś (a która wypłynęła z komentarza do poprzedniego Twojego posta) była postawa, którą można nazwać co najwyżej chyba miłością próżną bardzo. Bo jak inaczej powiedzieć o kimś, kto zachowuje się tak: "kocham Boga, wierzę w Niego, ufam Jego miłości... ale sobie pogrzeszę, bo On i tak mi potem przebaczy"?

    Nigdzie nie napisałem i nie twierdzę, że coś takiego propagujesz. Po prostu napisałeś, bardzo dobrze, o założeniu bezinteresownej i bezgranicznej miłości Boga - a ja, na kanwie tego, zastanawiałem się, co z ludźmi, którzy tę miłość Bożą, jakby na to nie spojrzeć, lekceważy.

    Liam - każda skrajność jest zła. Ja nie zastanawiałem się "co by było gdyby", tylko napisałem o istotnym przypadku ludzi, którzy - bardzo często nieświadomie, i to jest straszne - mogą sobie nie zdawać sprawy z tego, jak bardzo krzywdzą przecież nikogo innego tylko siebie, takim opisanym wyżej wyrachowaniem i "żerowaniem" na Miłosierdzi Bożym.

    Można dojść do wniosku - takie wyrachowanie i kalkulowanie "i tak się wyspowiadam potem" nie jest po prostu miłością tak naprawdę, choć w oczach samej osoby może być.

    OdpowiedzUsuń
  4. To się zgadzamy, T. I fajnie :)

    A podlinkowałem Twojego bloga bo tytuł chwytliwy i też mnie zainspirowałeś, ale polemizuję nie tylko z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  5. mamba10:37

    Bo ze mną! :-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe te dyskusje, ciekawe :)

    "Dlaczego nam trzeba w kółko tłumaczyć abecadło miłości? Powiedzcie sami, czy to nie smutne?"

    Jakoś trudno mi podzielić ten smutek
    przecie my wszyscy to zwykli ludzie, grzeszni, czasem słabi...przecież mamy te swoje wady
    i piękne jest, ze jesteśmy kochani!
    Nie byloby takiej radości gdybyśmy byli idealni, bo miłosierdzie Pana Boga nie miałoby jak działać..
    Więc trzeba sobie tłumaczyć sobie jak najczęsciej i z miłością :)

    Też duzo myślę ostatnio o potrzebie zaslugiwania na miłość Pana Boga.
    Na rekolekcjach ignacjańskich dowiedziałam sie, ze nasze postawy względem rodziców przenosimy na Pana Boga,na relacje z Nim.
    Tu jest pewnie źródło tego, ze prawie wszyscy nie potrafimy zrozumiec i odczuć, ze można nas kochać od tak, za samo nasze bycie tutaj :)
    Pozdrawiam weekendowo.

    OdpowiedzUsuń
  7. W Nowym Testamencie można znaleźć aż trzy określenia miłości. Tak dużo?
    Tak, ponieważ język polski jest dość ubogi, jeśli chodzi o pewne pojęcia. Nowy Testament został napisany po grecku, w języku bardzo starym i bardzo bogatym.
    Pierwszy rodzaj zwie się "agape" - oznacza on miłość braterską, miłość tak wielką, że za obiektem tej miłości można wskoczyć w ogień.
    Drugi nazywa się "fileo" - jest to rodzaj miłości przyjacielskiej, która jest jakby stopień niżej od "agape".
    Trzeci w końcu to "eros" - tej chyba nie muszę omawiać :)
    Dlatego dla nas wydaje się to dziwne gdy Jezus pyta Piotra aż trzy razy: Piotrze, czy miłujesz mnie? W języku polskim nie ma takich odniesień.
    Miłość do Boga, szczera miłość, wyraża się zawsze na zewnątrz. To tak jak z miłością do człowieka. Owszem, można kochać człowieka nie okazując mu tego. Można być nawet małżeństwem i nie okazywać sobie żadnego uczucia - tak się nawet często dzieje. Ale pytanie w takim razie - co to za miłość? Czy na pewno miłość, a nie zauroczenie albo przyzwyczajenie?
    Nasz naród jest bardzo religijny. W miastach i na wsiach stoi masa kościołów. Ale jednocześnie mnóstwo jest ludzi, którzy biją swoje dzieci. Mnóstwo mężczyzn znęca się nad swoimi żonami, a więzienia bynajmniej nie stoją puste. Czy te wszystkie rzeczy robią tylko ateiści albo agnostycy? Podobnie jest w USA, 95% ludzi mówi że wierzy w Boga, ale jednocześnie każdego roku wykonuje się 6 milionów aborcji, a w wielu miastach przestępczość kwitnie.
    Jest takie zjawisko jak praktyczny ateizm. Tu nie chodzi o wyznawanie światopoglądu ateistycznego, ale o zachowywanie się tak, jakby Boga nie było i jakby się w niego w ogóle nie wierzyło, jakby był tylko pustym, abstrakcyjnym pojęciem. Niestety, miliony tzw. chrześcijan, których co tydzień widać w kościołach, to w rzeczywistości praktyczni ateiści.
    Bóg nas kocha z naszymi wadami, ale każdego dnia powinniśmy też nieść swój krzyż - nie chodzi tu o cierpienia fizyczne czy psychiczne, ale o np. odrzucenie w świecie, dlatego że podążamy za Jezusem, o codzienną walkę z własnymi złymi skłonnościami. Sami jednak nie mamy takiej siły, a często też ochoty. W tym może nam pomóc właśnie Bóg.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochać mimo wszystko? Łatwo powiedzieć, ciężej tak żyć.
    Gdy człowiek zmienia się zbiegiem lat - i to niestety na gorsze, bo np popada w alkoholizm i nie idzie mu wytłumaczyć, że to źle. Że przez to niszczy sobie organizm, że przez to rani osoby wokół siebie. To czy ta miłość się nie wypala? Nawet jeśli chcemy mocno kochać, staramy się jakoś z tym żyć, to z biegiem czasu miłość się wypala bo jest cały czas raniona. Nieprawdaż?

    Ja wiem, że Bóg kocha nas wszystkich z całego serca. Nie śmiem w to wątpić. Jednak czy nie warto się nad tym zastanowić? Nad swoim postępowaniem? Czy my zbytnio go nie ranimy, i czy na taką miłość zasługujemy?

    Bóg nie wymaga, Bóg pragnie.
    Lecz Bóg pragnie abyśmy się stawali lepszymi. Abyśmy korzystali z tych darów jakie nam daje. Abyśmy korzystali z sakramentów jakie nam dał m.in Sakramentu Pokuty. Bóg pragnie abyśmy powracali na dobrą drogę.
    Bóg pragnie dla nas lepiej.

    I dzięki temu że podarował Nam on życie na tej ziemi, powinniśmy mu dziękować codziennie, a nie zasmucać go tylko swoimi grzechami, zaniedbaniami.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy dzieci zasługują na miłość rodziców? Nie powinny musieć w ogóle zasługiwać. Nie musimy zasługiwać na miłość Boga, bo zasługiwanie i miłość to dwa przeciwstawne pojęcia. I chyba nie zasmucamy Go tylko naszymi upadkami ale też cieszy się On nami, naszymi zwycięstwami, naszym uśmiechem, szczęściem, miłością. Tak jak matka i ojciec cieszą się swoim dzieckiem a nie tylko pragną by się poprawiało.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.