piątek, 9 kwietnia 2010

Rozwód kościelny

Nie, ja nie marzę. Po prostu myślę sobie o moim sumieniu i o byciu z dala Boga, a może tylko od Kościoła... Powiedziałem, że będę pisał o kontrowersjach, więc proszę uprzejmie. I nadal zapraszam do dyskusji; b-m, nie oczekuję zachwytów, a już szczególnie nad tą notką. :)

W kontekście pewnego wątku na forum zacząłem się bowiem zastanawiać nad tym, jak to właściwie jest. Bo jak ja bym chciał, to tak to mniej więcej ująłem:

A może mądrze byłoby by pewne sprawy przemyśleć. Zamiast poszerzać możliwości uznawania sakramentu małżeństwa za nieważny - co czasami prowadzi do absurdu - dać ludziom drugą szansę. Sądy biskupie mogłyby przestać zajmować się tym, czy kościół był poprawnie konsekrowany, a skupić na tym, jaka była relacja w małżeństwie. Coś na wzór orzekania o winie w sądzie państwowym, tylko z głębszym rozeznaniem. I wówczas winnych rozpadu pozostawić jak teraz, w samotności lub bez sakramentów, a niewinnych uwolnić od zobowiązań.

Przy czym zdaję sobie sprawę, że jednak większość małżeństw rozpada się z winy obu stron, i sam być może też nic bym na tym nie "zyskał". Nawet jeśli nadal 95% rozwodników byłoby w takiej samej sytuacji jak teraz, to jednak te pozostałe 5% miałoby jeszcze szansę. Ja osobiście uważam takie podejście za uczciwsze i bardziej otwarte wobec Boga, a także mniej zachęcające ludzi do kombinowania. Bo nawet jeśli te przypadki kombinowania są jednostkowe, to się o nich słyszy i mają działanie demoralizujące.


Jak głęboko demoralizujące to właśnie sobie przypomniałem. Kilka tygodni po rozstaniu rozmawiałem z księdzem. Nie wiem, czy chciałem wtedy wrócić do Kościoła, czy tylko byłem zagubiony i szukałem pociechy. Faktem jest, że ów ksiądz, wysłuchawszy mojej historii, zaproponował mi starania o uznanie sakramentu małżeństwa za nieważny, tłumacząc, że "jak się dobrze poszuka, to powód się znajdzie." Podziękowałem wtedy i podziękowałbym dzisiaj. Widać mam chore sumienie.

To ja mam chore, kapłan był normalny. Proponował mi przecież właśnie nic innego jak rozwód kościelny. Co z tego, że nazywa się to "uznaniem sakramentu małżeństwa za nieważny". Co z tego, że w Prawie Kanonicznym zapisy te figurują pod super wymownym tytułem "Zgoda małżeńska." Komu my mydlimy oczy? Nikt przecież nie myśli sprawdzać, czy sakrament był ważny, dopóki się dwoje ludzi kocha i chce być razem. Kontrole okresowe też po parafiach nie chodzą - to staje się potrzebne jedynie wtedy, gdy się rozwodzimy i myślimy o zawarciu innego związku.

O tym źle konsekrowanym kościele to akurat przeczytałem na forum. Że ktoś tam uzyskał orzeczenie o nieważności sakramentu, bo dopatrzyli się że kościół w którym brali ślub nie spełniał wymogów formalnych. Nie wiem, może to i plotka, ale coraz częściej się takie historie słyszy i to boli. I moja rozmowa z księdzem naprawdę miała miejsce. Tylko że ja tak nie chcę. Mój sakrament był ważny, nie będę szukał pretekstów tylko dlatego, że się zawaliło! Boga nie oszukam, co mi przyjdzie z oszukiwania ludzi?

A Prawo Kanoniczne no cóż, to tylko prawo. Kan. 1095 stanowi w punkcie trzecim, iż: "Niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich." No u Boga Ojca, toż pod takie sformułowanie można podciągnąć więcej, niż potrzeba aby rozwieść się przed państwowym sądem...

Zresztą popatrzmy na pozostałe powołania. Wszak z zakonu można zrezygnować,z kapłaństwa można odejść, choć nie wiem jak wtedy jest z sakramentami? No i jest nowicjat i seminatium. Tylko małżeństwo wydaje się wyrokiem na dożywocie, wykonywanym bez przygotowania. Ktoś może odpowiedzieć, że narzeczeństwo jest przygotowaniem, ale każdy żonaty odpowie, że nie jest. No, chyba że się zamieszka razem przed ślubem, ale chyba nie o to chodzi, prawda? W oddatku o ile w zakonie czy w kapłaństwie sam jestem za siebie odpowiedzialny i tylko do siebie mogę mieć pretensje jeśli coś schrzanię, w małżeństwie zależę od drugiego człowieka i za niego też biorę odpowiedzialność. A kiedy on schrzani, to i ja dostaję po głowie...

Ja nie optuję za wprowadzeniem "małżeństkiego nowicjatu" w postaci zliberalizowania wymogów czystości przedślubnej. One przecież i tak są liberalne: współżycie przedślubne odpuszcza się na spowiedzi właściwie z automatu. Nie postuluję też wprowadzenia kościelnego rozwodu - bo ta instytucja już istnieje, jakkolwiek byśmy jej nie nazywali. Ale właśnie chciałbym odkłamania tej nazwy, odważnego i uczciwego postawienia sprawy. Albo pozwólmy na rozwody, albo skończmy ten cyrk z orzekaniem nieważności sakramentu.

Gdybym miał taką opcję, być może pokusiłbym się o taki rozwód. Skoro można w prawosławiu (a można, i to do trzech razy), skoro rozwodzą się protestanci, to nie rozumiem, dlaczego Kościół Katolicki tak się zasłania. Wszak Pismo Święte jest to samo, widać interpretacja inna. I zgadzam się, że ten "drugi ślub" powinien może być mniej uroczysty, mieć formę błogosławieństwa raczej niż wielkiej fety. Ale mnie nie chodzi o sam obrządek, tylko o to, by resztę życia móc spędzić w zgodzie z Bogiem i z Kościołem, bez odłączenia od Eucharystii. Jak dla mnie, to w ogóle nie musiałaby być żadna uroczystość.

14 komentarzy:

  1. mamba11:40

    Ja tu nie mam o czym dyskutować. "Każdy, kto oddala swoją żonę a bierze inną popełnia cudzołóstwo i kto oddaloną bierze za żonę popełnia cudzołóstwo." Łk 16:18

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, wiem, naturalnie. I jeszcze Mt 5,32 i Mt 19,3-9 i Mk 10,11 - jakby kto chciał porownać. A także 1Kor 7,10-11 i pewnie parę innych do kompletu. Tylko że ja właśnie o tym mówię.

    Bo wszak zarówno prawosławie jak i protestantyzm opierają się na tym samym Piśmie - a przynajmniej te cytaty są ze wspólnego kanonu - i jakoś inaczej to interpretują.

    I dlaczego ja mam a priori założyć że to KK ma rację? Tym bardziej że ta cała szopka z sądami biskupimi zwyczajnie mnie gorszy?

    OdpowiedzUsuń
  3. mamba12:45

    Oni błądzą

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak...

    Cóż, dziękuję Ci, mambo, za owocną dyskusję :/

    OdpowiedzUsuń
  5. talita13:45

    W stosunku do osób konsekrowanych, które odchodzą z kapłaństwa, życia zakonnego nakładane są suspensy, bądź dyspensy, w zależności od danego przypadku. Jednakże kapłanem zostają na całe życie i mimo porzuconej sutanny, w razie zagrożenia życia mogą udzielic ost. namaszczenia czy rozgrzeszenia.

    a co do "bałaganu" z tymi rozowdami kościelnymi kojarzą mi się słowa:Słów słuchajcie, uczynków nie nasladujcie" Znam jednego ojca, który prowadzi osoby, zyjące w związkach niesakramentalny, pamiętam, że powiedizał kiedyś, iż w ich oczach widac głód Boga eucharystycznego. Jednak sa osoby które ulegają przemocy domowej, czy tez świadomie zostają wprowadzone wprowadzoen w bład i gł dla takich przypadków jest mozliwy rozwód kościelny.

    osobiście uważam że małżeństwo jest jedno raz na całe życie. A takie rozwdzenie się nawet do trzech razy jest jak dla mnie bez sensu, zatraca prawdziwe wartości. Bo co ? do trzech razy sztuka? A co za czwartym razem? taka samam sytuacja jak od razu za pierwszysm u katolików. Byc może źle na to patrze, ale jak dla mnie to jest kwestia zranień ktore możemy się nabawic wchodzac w kazdy związek- przez co możemy jeszcze wiecej stracic.

    ale pewnie zycie zweryfikuje moje poglądy :) pozdr

    OdpowiedzUsuń
  6. Fakt, mnie to "do trzech razy" też jakby ciut razi. Chyba raz by wystarczyło?

    OdpowiedzUsuń
  7. To może ja się wypowiem z protestanckiego konkretnie baptystycznego podwórka :) Mogę?
    Otóż jeśli dana para weźmie ślub w naszym kościele to rozwieść może się tylko w wypadku, który jest określony w Ewangelii Mateusza - wszeteczeństwo. Przy czym niektórzy rozumieją tu zdradę małżeńską lub inne seksualne nadużycie jednego partnera, np. pedofilię lub homoseksualizm. Ale są też i tacy, którzy rozszerzają to pojęcie na inne negatywne zjawiska np. przemoc. W takich wypadkach Biblia wręcz zaleca rozwód.
    Dlatego małżeństwo powinno być dokładnie przemyślaną sprawą, a nie tylko kierowaną jakimś chwilowym uczuciem. W dzisiejszych czasach masa ludzi jest po prostu niedojrzała do małżeństwa. Będąc razem trzeba nauczyć się cierpliwości, odpowiedzialności i wyrozumiałości. Trzeba być nieraz naprawdę silnym psychicznie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki, Zimbabwe, oczywiście że możesz, serdecznie zapraszam!

    No widzisz, bo pokazałaś coś, co Kościół Katolicki zupełnie ignoruje. A przecież Baptyści są jednym z wyznań które szczycą się przyjmowaniem Słowa Bożego jak najdosłowniej, prawda?

    KK natomiast, na podstawie tego samego Słowa dopuszcza (podkreślam - dopuszcza bo z pewnością nie zaleca) separację w tych najtrudniejszych przypadkach przemocy czy alkoholizmu. Cały czas nakłaniając do wybaczenia i powrotu.

    Tyle że ja piszę z pozycji tej drugiej strony. Bo wybaczenie musiałoby być obopólne i powrót chciany przez obie strony. A KK w takiej sytuacji po prostu skazuje człowieka na spędzenie reszty życia w samotności.

    Zatem nie dość, że jesteś odrzucona przez małżonka, to jeszcze nie masz prawa przyjąć innej miłości w swoim życiu bo wtedy niedostępne stają się dla Ciebie sakramenty Pojednania i Eucharystii. Ja wiem, że u Was to inaczej wygląda, ale właśnie dlatego stanowisko Kościoła Katolickiego wydaje mi się tu szczególnie okrutne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, interpretujemy Słowo jak najbardziej można i gdzie oczywiście się da - dosłownie :)
    Co do kwestii rozwodów, to oczywiście jeszcze wiadomo że każda sytuacja jest inna. Na przykład zupełnie inaczej rzecz ma się w sytuacji, gdy np. jedna ze stron jest niewierząca. W takim wypadku, jeśli rozwód wychodzi z jej strony, nie ma żadnych przeszkód - zgodnie z 1 Listem do Koryntian, o ile dobrze pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  10. JA nie wiem. Tak jak piszesz to faktycznie jest niesprawiedliwie dla tych skrzywdzonych ale jak to zmienic?

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeszcze dobrze przed slubem znalismy wlasne poglady na temat malzenstwa co do jego nierozerwalnosci i powaznego traktowania przysiegi wobec Boga i siebie , przysiegi milosci, wiernosci i uczciwosci malzenskiej i ze nie opuscimy sie nawzajem az do smierci. Mielismy we wspolnym zyciu rozne trudne chwile, jak w kazdym malzenstwie, ale to wlasnie, ze nie bralismy w ogole pod uwage rozstania sie, pozwalalo wychodzic z z takich nielatwych sytuacji zwyciesko. I budowac dalej.
    Rozumiem jednak, ze nie da sie nieraz zyc pod jednym dachem (rozne uzaleznienia, agresja, traktowanie przedmiotowe, zdrsdy...), jest wiec cos takiego w Kosciele katolickim jak separacja, z tym, ze malzonkowie w separacji nie mogą po raz drugi wchodzic w zwiazki malzenskie. Rozumiem tez koscielne uniewaznienie malzenstwa (takze w sytuacji niedojrzalosci do tego zwiazku). Sa to np. roznego rodzaju presje rodzinne w sytuacji np. ciązy, zbytnie uzaleznienie jednej ze stron od rodzicow, najczesciej mamusi, ukrycie jakiejs znaczacej dla malzenstwa i rodziny sprawy np. choroby psychicznej, jesli jedna ze stron lub oboje nie chcą miec dzieci, biora pod uwagę ewentualne rozejsie sie i rozne jeszcze inne powody.
    Pamietam jak w dniu slubu moja przyjaciolka zyczac nam powiedziala slowa, ktore do dzis pamietam: Pamietajcie, ze milosc, malzenstwo to nie tylko akceptacja tej drugiej osoby takiej jaka jest, ale zgoda i akceptacja wspolmalzonka takiego jaki moze byc, zmieniającego sie...

    OdpowiedzUsuń
  12. Anonimowy09:59

    szczerze?..wszystko w małżeństwie można przetrzymać..przeżyć..i przemoc i zdrady,i kłamstwo..i konsekwencje wynikające z kłamstw jednego z współmałżonków (nawet te prawne..łącznie z ZK)..i może to trwać latami--a jednak nie oznacza to,że takie małżeństwo nie ma szans na poprawę..bo ma..i może być dość dobrym małżeństwem (oczywiście to zależy od obydwu stron)..a w związku z "rozwodami" w kościele..to mnie zawsze interesowała pozycja ewentualnych dzieci---bo do unieważnienia,były to dzieci z legalnego małżeństwa..a po unieważnieniu?..czyli skoro małżeństwa nie było,to dzieci zostały zrodzone w grzechu..takie "bękarty" brzydko mówiąc.
    ...Renata..

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej, Renatko. No tak czułem że na to to się odezwiesz ;)

    Macie rację, że można przetrzymać. I Ty b-m ładnie o tym piszesz: jeśli się nie bierze pod uwagę rozstania. Ale właśnie, ludzie się zmieniają i nigdy nie możesz być pewna, że właśnie Twój mąż - choćbyś nie wiem jak go dobrze znała...

    Nie życzę Wam tego, naprawdę. Nikomu bym nie życzył. Ale jak ktoś wystawia Twoje walizki za drzwi, wymienia zamki i nie chce rozmawiać ani z Tobą ani nikim z Twojej rodziny czy przyjaciół, to sobie można wiele na temat nierozerwalności małżeństwa i przysięgi Bogu przemyśleć. A ja o takich sytuacjach piszę.

    Z dziećmi to akurat wiem co się dzieje bo sam jestem takim bękartem: moi rodzice mieli tylko ślub cywilny. Toteż jak mama wyszła drugi raz za mąż - tym razem po Bożemu - to zostałem według KK prawowitym synem swojego ojczyma.

    OdpowiedzUsuń
  14. Podoba mnie się Twoje pragnienie życia bez hipokryzji. Piszę Pragnienie bo postanawiasz nie iść na łatwiznę.



    "Trzeba być odpowiedzialnym, za to co się oswoi"
    Lis z Małego Księcia.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.