sobota, 13 marca 2010

Miłość

Zadał mi kolega Richard - z którym miałem przyjemność prowadzić arcyciekawą debatę w innym miejscu - retoryczne chyba pytanie. Retoryczne, bo nie przypuszczam żeby oczekiwał na nie ode mnie odpowiedzi. Pytanie brzmi “Po co Bóg stworzył świat.” Kolega właściwie pokusił się o odpowiedź, a mianowicie, że być może dla rozrywki…

Przyznam, że zabił mi ćwieka. Choć z początku zbyłem zagadnienie wewnętrznym wzruszeniem ramion: a co mi do tego po co stworzył, ważne że jest. Ale, czy na pewno?

Przyszła mi na myśl alegoria, którą często posługuję się, myśląc o Bożej miłości. A mianowicie rodzicielstwo. No bo… a po co my płodzimy i rodzimy dzieci? Dla rozrywki? Czy to akt altruizmu czy egoizmu? Instynkt… No tak, naturalnie. Ależ w końcu świadomymi istotami jesteśmy, większość z nas pragnie potomstwa jakby trochę inaczej niż reszta zwierząt.

Patrzę na mojego syna i jestem z niego dumny. Cieszy mnie jego podobieństwo do mnie i to, co w nim oryginalne. Nie pragnę jego wdzięczności za to, że powołałem go do życia. Ale chcę, żeby mnie kochał, żeby słuchał moich rad, żeby czasem docenił to, co dla niego robię.

Idąc dalej za tą myślą - niektórzy rodzice bardzo pragną, żeby dzieci poszły w ich ślady, lub też wręcz przeciwnie, ale mają jakoś tam dla nich wymarzony scenariusz: “Żeby został księdzem, profesorem, żebym miał dużo wnuków…” Ja akurat takich aspiracji nie mam. Mnie wszystko jedno jakie życie wybierze mój syn, byle było mu z tym dobrze.

Czyż nie można sobie wyobrazić podobnej motywacji wobec nas ze strony Boga? W końcu Pismo mówi, że jesteśmy Jego dziećmi, Jezus uczy nas zwracać się do Niego - Abba… Tu przypomnienie: “abba” nie jest poprawnie tłumaczone jako “ojcze”. To nie jest oficjalny zwrot sprzed kilku wieków typu “pan ojciec pozwolą.” To zwykłe, codzienne słowo bardziej chyba przypominające “tatku,” “tatusiu”. Tak powinniśmy mówić do tej Niepojętej Istoty, którą uważamy za Stwórcę.

Czy Jemu potrzebne są nasze modlitwy, nasze uwielbienie, nasze cierpienie wreszcie? Po stokroć nie. Ci z nas, którzy są rodzicami, doskonale wiedzą, że nie na tym to polega. To, czego najbardziej oczekujemy od naszych dzieci, to to, żeby były szczęśliwe, wesołe i dobre. Nie muszą robić nic, żeby zasłużyć na naszą miłość bo i tak będziemy je kochać. A jednak uczymy je, żeby wyrastały na porządnych ludzi.

Dalej kolega Richard zarzuca chrześcijaństwu kult cierpienia. I tu ma we mnie, jak się już pewnie domyślacie, gorliwego sprzymierzeńca. Jakżeż Bóg, nasz Tato, może pragnąć od nas cierpienia i bólu? On po to przecież zesłał swgo Pierworodnego Syna (a może pozwolił mu zstąpić), by nas od tego bólu uwolnił. Ale jak? Świat pozostał przecież brutalny, nadal są wojny, choroby, ludzie cierpią…

A czy my usuwamy naszym dzieciom wszystkie kłody spod nóg? Czy chronimy je za wszelką cenę, żeby się nie przemęczały, nie smuciły, nie raniły? No, niektórzy próbują, ale to nie jest dobra metoda wychowawcza. W końcu nam te pisklaki wyfruną i gdzieś tam im się te piórka potarmoszą.

Podam przykład. Mój syn miał wtedy siedem miesięcy i był bardzo ruchliwy. Raczkował z prędkością naddźwiękową i myszkował po całym mieszkaniu. Ogromnie go wtedy frapował płomyk w piecyku gazowym w łazience. W sam raz na wyciągnięcie ręki od miejsca gdzie był przewijany i wycierany po kąpieli. Tak mi się czasem wywijał do tego ogienka, że aż się bałem. W końcu, pewnego dnia, sam złapałem go za rączkę i ostrożnie zbliżyłem mu palec do płomienia…

No, nie włożyłem mu ręki w ogień, nie jestem okrutnikiem. Ale bąbla na delikatnej skórce miał przez kilka godzin. Jego płacz obudził chyba wtedy połowę naszego bloku. Za to nigdy później nie martwiłem się, że będzie wypadek. Wystarczyło mu powiedzieć “gorące” - i tracił zainteresowanie. Jak znalazł, kiedy jako roczniak zaczął dosięgać do stołu i kurków przy kuchence…

Czego Bóg chce nas nauczyć w czasie naszego życia tu, na ziemi? Nie wiem. Może sensownego używania wolnej woli? Może rozróżniania dobra od zła, skoro już nasi rodzice zeżarli to jabłko? Ale tak jak ja nie zamierzałem skrzywdzić swojego dziecka tym płomykiem, tak nie wierzę, żeby nasz Ojciec radował się naszym bólem.

4 komentarze:

  1. mamba16:20

    Pięknie nie pięknie on jakąś własną sektę tworzy. Dzieciakowi palec w ognień wkłada i co jeszcze? Nogę mu złamał żeby szczeniak miał nauczkę? Pasem przez nery? To chore jakieś jest!

    Chcesz powiedzieć że możemy robić co nam się żywnie podoba a Bóg będzie się dalej radował? Ty nie ojca z Niego robisz ale przygłupiego dziadygę jakiegoś niedołężnego.

    No to według ciebie dalej, jazda, tarzajmy się w grzechu. Mordujmy dzieci w łonie matek, dajmy tę eutanazję bo co się mamy ze staruszkami męczyć, co? No a pedały i lesbijki będą nami rządzić i może nawet własny kościół założą? Tam byś się dobrze czuł, co nie?

    To jest sekciarstwo. Ostrzegam wszystkich którzy te bzdury czytają. Tego żaden Kościół nie przyjmie.

    OdpowiedzUsuń
  2. no wiesz..czasem dzieci pojawiają się przypadkiem..bez zaplanowania ;)
    -mamba zarzucasz mu coś,czego nie napisał..a przykład z synem?..bardzo dobry przykład..czasem należy pozwolić na upadek,na błąd ,na ból..same słowa to za mało-doświadczenie uczy o wiele bardziej ;)
    -czego Bog chce nas nauczyć?..używania rozumu?..właściwego korzystania z wolnej woli..ściera nas jak papier ścierny..poprzez doświadczenia,chorobę,odrzucenie,samotność,problemy wychowawcze…umacnia i hartuje,oczyszcza ze słabości–Boża pedagogika,mądra,czasem twarda…i bardzo rzadko rozumiana na gorąco..po latach czasem,pokazuje swój morał ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. tygrys16:21

    No widzisz Kochanie dowiedziałeś się że żaden Kościół Cię nie przyjmie… ale na szczęscie Bóg Cię przyjmuje. Myślę że Bóg cieszy się nas ma, cieszy się że istniejemy, nawet gdy błądzimy i upadamy. Choć pewnie Go boli, jak każdego z nas by bolało gdyby nasze dziecko poszło złą drogą. Piszesz, że nieważne jakie życie dziecko wybierze… byleby mu było dobrze - zastanowiło mnie to, bo załóżmy żeby wybrał życie mafiozy - i kasę by miał i posłuch… dobrze by mu mogło być… do czasu oczywiście. On też widzi nasze wybory w perspektywie jakiej my nie mamy. Widzi do czego doprowadzą i jakie będą ich konsekswencje.
    On pragnie naszego szczęścia - tu na ziemi też, głeboko w to wierzę, ale dopuszcza na nas konsekswensje naszych działań, i nie tylko naszych bo działań całej ludzkości - np. katastrofy ekologiczne, wojny, choroby cywilizacyjne itp… może dlatego że zawsze i w każdej sytuacji będzie o nas zabiegał i walczył. A czasami przychodzimy do Niego dopiero gdy doświadczymy głebokiego zranienia. Bóg nas kocha, pragnie i pożąda - i zrobi absolutnie wszystko co potrzeba byśmy do Niego przyszli. To nie jest tylko miłość rodzicielska. Bóg pragnie nie tylko nas wychować - pragnie też z nami po prostu być. Pamiętasz przecież Eldredge’a - Bóg uczynił romans priorytetem wszechświata - cala natura o tym mówi. Nie tylko rodzic - dziecko, ale też serce przy sercu jak serca dwojga kochanków. W “podróży pragnień” jest utwór którego kawałek Tobie dedykuję:
    “O nocy która nas jednoczysz, kochanka z ukochaną, przeobrażając ukochaną w jej kochanka, na kwiecistej mojej piersi, którą zachowałam tylko jemu.”
    To napisał św. Jan od Krzyża w “Ciemnej Nocy” (XVIw)
    Bóg jest kochankiem, św. Jan ukochaną…. i każdy z nas jest.
    Czego Bóg chce nas nauczyć? goracej miłości, która spełni naszą wolność, nasze serca i życie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bóg nas wychowuje jak małe dzieci. To mi się podoba bardzo, ale z tymi kochankami to już troszkę za wiele chyba. To może świętych obcowanie, ale taki zwykły człowiek jak ja to nie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.